Doszliśmy do czasów, gdy zamiast przez płot, rozmawia się z sąsiadką - przez neta, kocha się za pomocą kamerki, święta - obchodzi się online, a domowników, zwołuje się na obiad smsami, lub mailowo. Tym samym – doszliśmy do ściany cywilizacji, jaką znamy. Moje pokolenie należy do epoki dinozaurów, „imigrantów cyfrowych”. Pamiętamy jeszcze czasy bez internetu. Nasze dzieci – już nie. Dla nich świat bez komputera jest tak samo odległy i abstrakcyjny jak kolejki po papier toaletowy za PRL-u. Pokolenie „apki”. Młodzi są niecierpliwi, a oznaką tej niecierpliwości jest natychmiastowość. Oni nie muszą wszystkiego wiedzieć, oni muszą wiedzieć – jak szybko znaleźć potrzebną rzecz w sieci. Dla nich stan online jest naturalny jak sen czy jedzenie. Są w permanentnym kontakcie ze znajomymi, nawet oglądając filmy, czy się ucząc – w tle mają pootwierane komunikatory. A cyberprzestrzeń: - kusi, - zwodzi, - zniewala, - manipuluje, - kontroluje, - skłóca, - jest w rękach zboczeńców, - uzależnia, - dociera. Czasami: - uczy, - jednoczy, - dostarcza jedynej wiarygodnej informacji, - dociera. Jak dojść do prawdy? Jak, komu i w co wierzyć? Jak być wolnym, pozornie nie mając wolności? Lub odwrotnie: Jak to się dzieje, że będąc pozornie wolnym, nie mamy wolności? Pytań wiele – odpowiedzi żadnej. Żadnej obietnicy. Jednak wierzę w mądrość jednostki. Wiem, niejeden mi powie, żem niereformowalnie naiwna. Mam podstawy, by wierzyć. Wiary i wolności nie można nakazać, nadać odgórnie, czy odebrać na zawołanie. Nie można jej reglamentować jak cukru na kartki w stanie wojennym. Nie można jej wyrwać z serca – chyba, że razem z sercem. Ale martwy niewolnik – nie jest nikomu potrzebny. Można jedynie w sieci za praktykowanie wolności, wiary i prawdy obciąć krnąbrnym zasięgi. Wielki Relatywista nie karze: - głupoty, - chamstwa, - niewiedzy. Wszystko inne - się nie opłaca. Ale czujne oko WR nie pomoże. Nie można zabrać czegoś, co człowiek zawsze w sobie nosił. Ludzie są zrośnięci z wiarą, jej poszukiwaniem, wolnością i pragnieniem dochodzenia do prawdy. Wiara, wolność, prawda - zapisane na pendrive ich dusz, których rząd sprawować chce net. Ale póki co, nie ma hasła dostępu. Choć bardzo się stara złamać kody. Moje obserwacje i doświadczenia, jakie wyniosłam z sieci, są dla mnie cennym źródłem wiedzy. Wzbogacam ją każdego dnia. Używam netu jako narzędzia pracy, rozwoju, informacji i edukacji – oraz krzewienia tychże idei dla innych ludzi. Korzystam z narzędzia, które nie do końca lubię. Ale którego siłę przebicia - doceniam. Sypiam z wrogiem – jak to mówią. Z premedytacją. I tak dziś, patrząc na ocean zmian wywołanych nienaturalnym stanem świata, dochodzę do wniosku, jak wiele się nauczyłam, przebywając w sieci: Nauczyłam się, że nie można oceniać. Że niekoniecznie ktoś grzebiący non stop w swoim smartfonie musi być osobą uzależnioną od netu. Może właśnie czyta książkę, uczy się, pracuje, ratuje komuś życie lub odmawia modlitwę. Nauczyłam się, że najważniejsze relacje to te, gdy można usiąść i potrzymać za rękę człowieka, lub przytulić się do psa. Poczuć ich bliskość, ciepło, zapach. Nauczyłam się, że kontakty w sieci niekoniecznie muszą oznaczać puste dusze. Bywałam kołem ratunkowym dla ludzi, których nigdy nie widziałam w realu i mnie też, stawiały na nogi, czyjeś ciepłe, anonimowe słowa z sieci. Nauczyłam się, że trzeba ważyć słowa (zwłaszcza te pisane), obracać je dziesięć razy, by nieopatrznie nie powiedzieć jednego z nich za dużo. Może się zdarzyć, że któreś z nich, niefrasobliwe i bez złej intencji, wyfrunie i będzie odtąd żyć swoim życiem, wracać jak bumerang i ranić. Nauczyłam się, że w sieci nie zawsze „tak” znaczy „tak”, „nie” - znaczy "nie". Coraz częściej – znaczy na odwrót. Nauczyłam się też, że życzliwość to jedna z niewielu rzeczy, która rozdawana, pomnaża się i rozprzestrzenia jak słowo oznaczające pewną chorobę, którego nie można wypowiadać bezkarnie zwłaszcza w negatywnym kontekście, bo można za nie dostać bana na popularnym portalu społecznościowym. W końcu nauczyłam się najważniejszego. Że brak zasięgu, czy koniec sieci nie oznacza końca świata. Jest jeszcze tyle pięknych aspektów życia. Tyle nieprzeczytanych książek, tyle nieprzesłuchanych płyt, tyle nieprzetartych ścieżek. Zabraknie życia, by je zgłębić! Świat wirtualny przeżyje bez naszego udziału. I będzie miał się dobrze. Nauczyłam się, że rezygnacja kontroli wirtualnego życia daje nam poczucie wolności, może to jedyne miejsce w nas, którego nam nie można zabrać, gdy próbuje nam się zabrać wszystko. Nauczyłam się, że prawdziwi przyjaciele odnajdą nas w realu lub poczekają na nasz powrót. I nie będą w stanie podzielić nas ci, którzy stawiają nas po przeciwnych stronach barykady. Nie zrobią nam nic ci, którzy wprowadzają niewolę, pod sztandarem wolności. Popełniają zbrodnię wypaczania słów. I czują się bezkarni. Ale zapominają, że pycha kroczy przed upadkiem, czasem tylko trzeba wymiany pokoleń. Online - zniesie wszystko. Offline - to tam czeka prawdziwe życie. Więc się nie martw, gdy pewnego dnia wyłączą ci zielone światełko. Może okaże się to prawdziwym dobrodziejstwem, dla tych, co przeżyją? Spodobał Ci się post. Zajrzyj do innych moich wpisów: Najlepsza przyjaciółka, niezgłębiona tajemnica, ostatnia deska ratunku, bastion kobiecości.
To psychologiczna broń, obiekt westchnień i zazdrości koleżanek. Demonstracja statusu społecznego lub życiowej filozofii. To ocean przydatności, fasada dla świata, zaciszne schronienie... Teren prywatny - obcym wstęp wzbroniony!
0 Comments
Leave a Reply. |
Oto niewielkie fragmenty mojej różnorodnej twórczości. Spróbuj mego pisania. Może coś Ci szczególnie posmakuje.
Archives
October 2021
|