Ostenda... Belgijscy królowie lubili tu spędzać wakacje. Prawdopodobnie, dzięki temu zyskała miano: "Królowej belgijskich kurortów nadmorskich" Jak to bywa w przypadku większości belgijskich miast - ich naturalne położenie jest wielką zaletą, a czasami też kłopotem.
Przez wieki, kolejni sąsiedzi próbowali kłaść łapę na nadmorskiej miejscowości, która już w XIII wieku była miastem. Wielokrotnie je zdobywano i niszczono. Najsłynniejszym oblężeniem, było to z początku XVII wieku, gdzie straty w ludziach po obu stronach szacuje się na 80 tysięcy. Jednocześnie Ostenda rosła w siłę jako port. Historyczne fakty doczytacie sami. Ja lubię opowiadać o miejscowościach przez pryzmat moich osobistych spotkań z ludźmi, którzy tu żyli. Ludzie znad morza wykazują się wielkim hartem ducha i samodyscypliną. Taka była Pani Bolle. Pani Bolle dla służby i znajomych, Laura - dla rodziny i przyjaciół. Gdy ją poznałam, była po osiemdziesiątce. Nosiła swój wiek na plecach z godnością i dumą. Nie dawała sobie taryfy ulgowej. Powiedziałabym, że było w niej więcej świadomego, dziewczęcego wdzięku niż w niejednej dwudziestolatce. Spontaniczna i zarazem perfekcyjna w każdym calu, w każdej fałdzie spódnicy, w każdym misternie ułożonym loku. Nosiły ją szczupłe, niegdyś szalenie zgrabne, a dziś wykręcone reumatyzmem nogi, zawsze w cienkich pończoszkach, niezależne od pory roku. Nawet gdy jedna stopa nie mieściła się w eleganckim pantofelku, pani Bolle - Laura, potrafiła udać się do miasta w jednym bucie, a drugim - kapciu. Takich kobiet się nie zapomina. Taką kobietą chce się być. Wychowana nad chłodnym, belgijskim morzem - od dziecka była przyzwyczajona do ciężkiej pracy w rodzinnym hotelu. Wzór pracowitości dla pracowników. Po ciężkim dniu pracy mała dziewczynka zakradała się po cichu na schody i siedząc w kucki, słuchała muzyki, która dobiegała z salonu. To mama wiolonczelistka - wykręcała smyczkiem muzyczne piruety, a ojciec zasłuchany wpatrywał się w nią z miłością. Rodzice często znajdowali małą Laurę pogrążoną w słodkim śnie na schodach. Brali ją na ręce i zanosili delikatnie do jej pokoju na piętrze. Układali w białej, haftowanej pościeli delikatnie całując w czoło, by nie spłoszyć snu. Laura dorosła. Pewnego dnia, późną nocą do drzwi hotelu zapukał młody chłopak. Nie wiadomo dlaczego i jak przyplątał się tu o tej porze roku w końcówce sezonu. Miał zostać jedną noc, zabawił tydzień, nie mogąc oderwać wzroku od dziewczyny. Młodziutka Laura pokochała z wzajemnością młodzieńca z dalekiej Brukseli. Szybko powiedziała: tak! Kiedyś znacznie szybciej ludzie podejmowali decyzję na resztę życia. I byli w ich utrzymywaniu niezwykle konsekwentni. Wojna nie dała długo cieszyć się im ich szczęściem. Młodzieniec wraz z teściem zgłosili się na ochotnika do wojska. Hotel przejęli Niemcy. Młoda, wyniosła dziewczyna z kamienną twarzą obsługiwała w hotelowej restauracji nieproszonych gości. Swojej dumy o włos nie przypłaciła życiem, ale widać dobra gwiazda nad nią czuwała. Ta historia ma dobre zakończenie. Bliscy jej sercu mężczyźni powrócili z wojny. Młoda para wyjechała do Brukseli, gdzie jej mąż odziedziczył po rodzicach wielki sklep z biżuterią w sercu Brukseli na Grand Place. Pani Bolle pokochała Brukselę. Zawsze była bezkompromisowa w uczuciach. Wzorowa gospodyni, kochająca żona, zwolenniczka monarchii i matka chrzestna Czerwonego Krzyża. Własnoręcznie doglądająca stu pięćdziesięciu krzaków róż w swoim ogrodzie. Z czasem, złotników z Grand Place wyparli czekoladnicy, a najbliżsi zaczęli odchodzić: najpierw mąż, później córka. Gdy ją poznałam, była już wdową i pogrążoną w żałobie matką. Oszczędna w słowach, gorąca w uczuciach. Skrupulatna i gościnna zarazem. Nasze wzajemne oczarowanie zakrapiane było lampką (bądź też dwiema) porto, po których świat wydawał mi się barwnym kalejdoskopem, ludzie - aniołami i nawet zadeszczone, szare, belgijskie kamienice nabierały rumieńców. Mogłabym opowiadać o Pani Bolle bez końca... Na tym etapie naszej znajomości, szykowała się już do spotkania z bliskimi. Obie zdawałyśmy sobie sprawę, że czas nie gra na naszą korzyść. Zdążyłam jeszcze z nią poznać niejedną brukowaną ulicę w tym mieście, poznać jej historię. To ona zaraziła mnie nieposkromioną miłością do tego miasta, bez możliwości odwrotu z tej drogi... Nasza przyjaźń - zafascynowanych sobą kobiet - należących do różnych epok, trwałaby pewnie dalej, gdyby nie to, że pewnego jesiennego dnia, moja droga przyjaciółka postanowiła odejść. Wybrała moment, gdy pojechałam na tydzień do Polski. Ludzie pokroju pani Bolle nie lubią ckliwych rozstań. Wychodzą po angielsku, nie przerywając innym zabawy, zwanej życiem. Taka była Pani Bolle. Dziewczyna znad Północnego Morza. Zwolenniczka Monarchii i Zjednoczonego Królestwa Belgii. Uczciwa bez granic. Mimo że dawno już jej nie ma, jest obecna na każdym kroku, w każdym zaułku, kamieniu, pomniku tego miasta, o którym tak pięknie potrafiła opowiadać. Aż do zakochania! Fragment z książki/przewodnika:"Zabiorę Cię jesienią do Brukseli" (2014) Agnieszka Korzeniewska
0 Comments
Leave a Reply. |
Oto niewielkie fragmenty mojej różnorodnej twórczości. Spróbuj mego pisania. Może coś Ci szczególnie posmakuje.
Archives
October 2021
|