„Mydło, Widło i Powidło”.Dzisiejszy post będzie z serii: „Mydło, Widło i Powidło”, ale i takie potrzebne są czasem dla równowagi. Jednym słowem, post o wszystkim i o niczym, jak pogaduszki z ulubioną koleżanką. Bo chce mi się z kimś bliskim "popapotać". A jesteście przecież moimi najulubieńszymi koleżankami i kolegami. Możemy sobie zatem pogadać przy wieczornej herbatce przed snem. Jak minęła Wam niedziela? Późnym popołudniem wróciłam z długiego spaceru z Tośkiem. Te spacery i obserwacja mego psa są dla mnie nieustającym źródłem przemyśleń i inspiracji. Najlepsza szkoła życia. Znów pozwoliłam się mu utaplać. Dobrze to nie wyglądało, o nie. Wiem, na wszystko mu pozwalam. A nie powinnam. No właśnie... Dojdziemy do tego, ale po kolei. Mamy po drodze taką rzeczkę w lesie, nieopodal sklepu angielskiego. Jest to jeden z nielicznych stricte angielskich sklepów sieciowych w tym kraju. Zjeżdżają się do niego liczni Angole z pobliskich miejscowości i Brukseli. Jest tu też ichnia kawiarnia. Czasami udaję się tam na małe, w biegu "fajf oklok". Takie rzeczy w tej mojej maleńkiej dziurze – stolicy zagłębia uprawy cykorii. Kto by pomyslał! No więc, łażę sobie tymi lasami z Tośkiem, po górach i dolinach on mnie prowadza za smycz (tzn. on jest NA smyczy, ale prowadza mnie ZA smycz. Widzicie subtelną różnicę?). Specyfikę naszych spacerów bardziej odzwierciedlałoby okreslenie: ciągamy się po lasach. Kto silniejszy. Nieraz puszczam go wolno i wtedy on mi pokazuje co to znaczy cieszyć się życiem każdym zmysłem! Zachwycać się każdym napotkanym motylkiem, podniesionym patykiem, powąchanym listkiem. Spotykamy róznych ludzi, głównie biegaczy, zakochanych, starych, młodych. Zdarzyło mi się spotkać obłąkaną kobietę. (Bo my w naszej gminnej wsi mamy również szpital psychiatryczny uniwersytecki, z którego czasami uciekają wariaci) Nie wyglądała na pensjonariuszkę szacownego przybytku, ale na miejscową meliniarkę. Oddaliła się mamrocząc coś pod nosem pod moim adresem. Jakieś zaklęcia. Ale nie kumkam, to znaczy w żabę mnie nie zamieniła. Tylko zboczeńca jeszcze tam nie spotkałam. Jak to mówią, do czasu. Po drodze zauważam różne ciekawe rzeczy. Na przykład takie jak na zdjęciu niżej. Samoobsługa. Wybierz sobie towar, a pieniądze wrzuć do skrzynki. To cieszy. Ciekawe, czy w Polsce miałoby to rację bytu? Czy nie znikłby towar i nie ubyło pieniędzy w skrzynce. Nie wiem, dawno już w Polsce tak non-stop nie mieszkam, choć bywam na jednej nodze bardzo często. Serce się raduje, taki widok to namiastka bezpieczeństwa i uczciwości. Kiedy przyjechałam do tego kraju nieustannie mnie dziwiło z jak wielkim zaufaniem podchodzą tutejsi ludzie do nieznajomych. Nagminnie jeszcze wtedy nie zamykano drzwi na klucz. To znaczy, można było się bez trudu dostać drzwiami od ogrodu, a ogrodów w większości nie strzegą wysokie parkany i żelazne bramy na dwa metry. Nie w mojej okolicy. Ludzie widzieli Cię po raz pierwszy w życiu i dawali Ci klucze od mieszkania. Później się zmieniło. Na gorsze. Dziś sąsiedzi solidarnie strzegą swoich domostw, w czasie gdy gospodarze wyjeżdżają na wakacje. Nawet policja częściej wtedy patroluje, wystarczy tylko zgłosić, że się wyjeżdża. Bo dom jakim jest kraj stał się niespokojny. Gościnność nie zostala doceniona. Liczne szajki, zorganizowane grupy, w ktorych nie brak również polskich akcentów, wykazuja się dużą brutalnością. Wróciłam do domu. Tosiek utaplany, ja uchodzona. Tośka od razu za uszy i do wanny. Siedział pokornie jak trusia, a błoto spływało strumieniami. Ale dla wyrazu szczęścia i uśmiechu na psiej mordzie gotowa jestem na wiele mu pozwolić. Uczę się od niego radości życia, każdą chwilą, tak na sto procent! Wytarłam mokrego Tośka i otarłam pot z czoła. Odsapnęłam. Zrobiłam sobie cztery kanapki z nutellą. Przez sekundę ręka mi zadrżała. Ale mam na tę okoliczność argument nie do zbicia. Jedz, jak masz! Ludzie w obozach koncentacyjnych życie narażali dla kromki chleba, albo Ci wywiezieni na Syberię. To wręcz grzech sobie odmawiać!
Grunt to dobra argumentacja. Wypiję później kubek zielonej herbaty (którą uwielbiam) i całkowicie doznam rozgrzeszenia. No właśnie... taki problem mam sama ze sobą. Jestem życiową anarchistką. Nie cierpię diet, forsownych ćwiczeń, uczestnictwa w róznych przedsięwzięciach „bo wypada” . Wszystko co „powinnam” robić, traci od razu na atrakcyjności. Bezpowrotnie gubię sens... Podziwiam ludzi za hart ducha. Tych co podróżują, zdrowo żyją, biegają w maratonach,udzielają się wszędzie, mają organizacyjny zmysł. Chcą dać z siebie wszystko i potrafią. Mam takich herosów w swoim otoczeniu. Podziwiam ich, a nawet kocham. Do pięt im nie dorastam mimo moich 170cm. Są dla mnie myślą przewodnią mego życia, niedoścignionym wzorem. Ale ścigać się nie zamierzam. Rywalizacja nie jest moim konikiem. Ja nie potrafię się zmusić do rzeczy, które wymagają trochę wysiłku. To znaczy, gdy jestem o czymś w stu procentach przekonana – tak. Ale słowa, że coś służy memu zdrowiu czy rozwojowi kompletnie do mnie nie przemawiają! Musze po prostu identyfikować się z tym. Powiem Wam coś. Nie róbcie różnych rzeczy, które robicie ze względu na to, że tak wypada. Poszukajcie w swojej duszy, tego co NAPRAWDĘ chcecie robić, dla siebie, innych, dla własnego i innych dobra. Nie kierujcie się modą, ani tak zwanym interesem społecznym. Wsłuchujcie się w siebie. Wasze własne ciało, Wasza własna dusza i serce podpowiedzą Wam drogę, podążając którą, będziecie prawdziwi i wiarygodni. Dla siebie i innych. Podpowiedzą Wam jaki sposób odżywiania, czy tryb życia jest dla Was najlepszy. Idźcie za głosem swojej natury i nie zadawajcie jej gwałtu katując się nie sprzyjającym jej stylem życia. Takie „na siłę” może przynieść więcej szkód, niż dobra. I powiem, jak to mówią prezenterzy popularnych programów telewizyjnych. Zostańcie ze mną, już jutro kontrowersyjny arykuł pod tytułem:”Diety to kłamstwo” Na tę okoliczność, jeśli macie taką potrzebę, zjedzcie sobie jeszcze jedno ciasteczko, tylko nie przesadzcie, cukrzyca nie śpi! Dobranoc.
11 Comments
gordyjka
8/30/2016 10:10:41
1. Od piesów powinniśmy się uczyć wielu rzeczy, niekoniecznie taplania w strumyku...;o)
Reply
Klarka Mrozek
8/31/2016 07:42:51
Zaburzenie poczucia bezpieczeństwa w środowisku jest ogromną startą, żaden zamek i klucz nie zastąpi zaufania do ludzi. W mojej rodzinnej miejscowości wokół starszych domów jeszcze nie ma ogrodzeń a starzy ludzie wpuszczą do domu każdą osobę. Młodsi już się zamykają, grodzą, instalują alarmy i strzegą prywatności. Już się boją.
Reply
8/31/2016 08:42:29
ach to z tym weź sobie rzecz i zostaw kasę to jest piękne, genialnie... u nas też tak by byc mogło...
Reply
Agnieszka
9/1/2016 21:53:18
Oj mogloby...
Reply
Antoni Relski
8/31/2016 12:43:12
W młodości mówiono mi że wolność to uświadomiona konieczność
Reply
Agnieszka
9/1/2016 22:15:28
hmmm, u niektórych jest nieuświadomiona i to się chyba wtedy nazywa jak? może samowola? :)
Reply
Z tym robieniem pod publiczkę, to zerwałem od dawna. Trzeba być sobą na tyle, na ile pozwalają okoliczności, ale ten numer z nutellą dla mnie hardore. Już wolę obrazek ze zdjęcia po lewej i wiem, że nie muszę wykazywać "dlaczego":-)
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|