ŻYJ JAKBYŚ TAŃCZYŁA
Kiedy tańczę, skupiam się na doznaniach tu i teraz, na bieżącym kroku, na odczuwaniu radości. Tak próbuję żyć! Najmocniej jak się da teraźniejszą chwilą. Próbują nas straszyć korona wirusem, sytuacją na świecie, globalnym ociepleniem... Tak, to wszystko jest ważne, ale wymaga trzeźwego spojrzenia na fakty. Dlatego nie uwierzę: w dobre intencje "ekologów ", dopóki nikt nawet nie zająknie się o ilości spalin emitowanych przez miliony tirów każdego dnia... Za to znane są przypadki wycinki pierwotnych puszczy, by produkować ekologiczne biopaliwa i wiele innych absurdalnych akcji, za którymi stoją olbrzymie pieniądze. Nie popadnę w histerię z powodu korony wirusa. Nie ulegnę nagonkom jednych na drugich, bo spotkania NA PARKIECIE udowodniły, że potrafimy mimo diametralnych różnic, "produkować" kreatywność, radość, przyjaźń. Świat wymaga od nas różnych haraczy: - ekoharacze, - farmaceutoharacze, - strachoharacze: oddajemy w haraczu swoją wolność i samodzielne myślenie w zamian za ogólne histerie, prawo do lęku i obawy o jutro. A myśląc o tym - paraliżujemy nasze dzisiaj. Przysypujemy naszą radość popiołem.
9 Comments
W mojej części świata wieje. Huczy w kominach, trzaska drzwiami,
łamie parasole czasem chłosta deszczem bez litości... Ludzie milkną, lica pochmurnieją, oczy ciemnieją... Kulę w sobie wszystkie swoje lęki, zamiatam pod dywan tęsknoty... Bo razem z deszczową,kapryśną, belgijską zimą i łkaniem wiatru budzi się we mnie jakiś zew... By zacząć coś nowego... By zmierzyć się ze światem... Podjąć ryzyko... Spotkać przeznaczenie... Stawić czoło nowym wyzwaniom... Ale nie mogę ulecieć z wiatrem. Tak po prostu... Nie jestem wojującym mężczyzną, którego domem jest cały świat. Cały świat w zasięgu mego serca. Mój dom, moja rodzina. Moje zwierzęta. Bez nich ciężko byłoby mi żyć. Na szczęście jestem zakotwiczona tu i teraz. Nie zabierze mnie ze sobą lodowaty podmuch. Mam swoje drzewo, swój dom, ludzi, którzy na mnie czekają. Codziennie, gdy wracam ze świata... Na szczęście w końcu ustaje wiatr z północy... Wstaje dzień... Oczy nabierają nowego blasku, a myśli odbijają się od dna niepokoju... Tęsknoty męskiej części mojej duszy zasypiają spokojnie w popiele kominka... Ogarniam ramionami mój świat... I nie mam już wątpliwości gdzie powinnam być... W ich spojrzeniach tak wiele uśmiechów... A w ogrodzie znów za rok zakwitną maliny i róże... Zrobię im tej malinowej herbaty... Ponakładam czułości w małe talerzyki... Może nawet spróbuję upiec ciasto. Włożę całe serce, by nie wyszedł zakalec... Uprasuję na jutro i pojutrze nawet... Posłucham oddechów... Zastygnę w zachwycie... Spróbuję pójść spać przed północą, lecz znów się nie uda... To mój kobiecy świat... Kocham go... Tylko... muszę jakoś tę zimę przeczekać... Niebywałe, jak wielką uwagę ludzie przywiązują do sieci, zamiast przywiązywać do realnego życia. Kompletnie i nagminnie mylą wirtual z realem. Słowa zawodu, że przyjaciele facebookowi zawodzą, że wypowiadamy swoje śmiałe opinie, a później narażeni jesteśmy na hejt. Że wirtualnie zapraszamy złodziei do naszych domów, pokazując, jak mieszkamy, kiedy jesteśmy na wakacjach, a później – załamujemy ręce, że zostaliśmy okradzeni...
Nie mówiąc o tym, że sieć kradnie nie tylko nasz czas, ale nasze karty, numery telefonów, nasze rodziny, a nawet – tożsamość. A ja parafrazując słynne powiedzenie „świat nie jest nam nic winien...”, powiem: „Sieć nie jest Ci nic winna..., była tu przed Tobą, jest i będzie po Tobie” I dalej cytując siebie samą z książki „365 dni mocy”: „Ustalmy coś na początek. Nie jesteśmy nietykalni. Ktokolwiek, kto w jakiś sposób postanowił zaistnieć w internecie (choćby jednorazowo, lub sporadycznie) staje się osobą publiczną i musi się liczyć z konsekwencjami tego statusu. Wszyscy jesteśmy osobami publicznymi, tylko różnimy się skalą popularności”. Było ich trzy. Perfekcyjna Pani Domu, Narodowościowa i ta trzecia, przy przygodach której „Pięćdziesiąt twarzy Graya” wydaje się być niewinną bajką na dobranoc dla grzecznych dziewczynek. Poznały się dzięki mężom, którzy byli kolegami z jednego podwórka. Ta sama niania pilnowała ich dzieci, gdy one biegły rano do pracy. Tak samo emigrowały (bo tam, skąd pochodziły, emigracja była wpisana w ludzki los), wracały, reemigrowały. Mijały się. Rozchodziły, schodziły się ich kręte ścieżki. Wszystko przeminęło z wiatrem. Najpierw rozeszły się drogi ich mężów, później dorastające dzieci straciły się z oczu, a na koniec one same – wykuwając swój kręty los, przestały mieć czas, a nawet ochotę na wspólne spotkania. Odnalazły się szczęśliwie po latach na miejscowym cmentarzyku w dzień Wszystkich Świętych. Zupełnie inne, a zarazem takie same jak przed laty. W momencie, gdy bardzo potrzebowały swojej obecności.
|
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|