Czas i pora, by poświęcić kilka słów moim polskim wyprawom, bo za chwilę zaczną się następne, i następne. Gdy wracam do mego belgijskiego domu, muszę najpierw powymiatać głowę pełną euforii, szumów, chaosu, emocji. Resetuję umysł włażąc w rozdeptane kapcie, gotując kapuśniak, doglądając domu, nadrabiając prasowanie, dopieszczając spragnionych mojej obecności ludzi, roślin i zwierząt. Tosiek karmi się spacerami aż do zachłyśnięcia. A ja karmię się widokiem jego nieposkromionego apetytu na życie.
Układam wspomnienia, jak obrazy w folderach. Ciągle gdzieś mi się zawieruszają poszczególne slajdy. I próbuję zebrać to wszystko co było niedawno moim udziałem w jakąś chronologiczną całość. Mąż zerka na mnie zza książki, najwyraźniej mu coś po głowie chodzi, z pewnością coś niepopularnego, bo gryzie się w język, lecz za chwilę nie wytrzymuje: - Skąd ty na to wszystko bierzesz siły? - pyta, - Oszalałbym, gdybym musiał tak żyć... Tak wiem, to nie jego bajka, co innego dopatrzeć rodzinę, zadbać o nas i wziąć wszystko "na klatę". Hmm.... Ja z kolei tak jak on bym nie mogła... Nie zamierzamy się wzajemnie przekonywać do naszych światów i ról, które w sposób naturalny w końcu same się poukładały. Biorę go za rękę i zaczynam opowiadać.
4 Comments
Niebieska gęba nieba nie obeschła jeszcze od ostatnich słot, a tu słońce bezwstydnie sobie poczyna. Drzewa kwitną, najpiękniejsze te różowym kwieciem, których nazwy nigdy nie pamiętam. Napatrzeć się trzeba, bo urok kwiecia tyleż intensywny co krótkotrwały i nie obejrzysz się jak pastelowym dywanem zaściele chodniki. Taką wiosnę belgijską to ja lubię! Korzystam z niej wszystkimi zmysłami. Belgijska aura uczy, by życia nie odkładać na później, korzystać z każdej pogodnej chwili, bo za moment Twoje niebo zasnuje się ciężkimi chmurami i przez następne długie dni, tygodnie, miesiące, lata (?) będziesz o słońcu tylko śnić.
Toteż biorę Tośka na smycz i ruszam do pobliskiej ( około dwóch kilometrów) piekarni po bułki niedzielnym porankiem. Mąż z czeluści swego szlafroka mruczy, że to niezły pomysł jest i że trzy w jednym: bułki, spacer dla mnie, spacer dla psa, załatwię. Że może on powinien pójść po bułki? Pewnie masz rację! Jednak taki dziwny dom mamy, że każdy robi to co lubi, a nie to do jakich ról jest przypisany. Ja uwielbiam chodzić rankiem i Tosiek też. Mąż "ogarnia" całość tego, czego robić nie lubię. A nie lubię "mieć na głowie" wielu rzeczy; ogródka nie lubię, sprzątać samochodu, ani kuchni po obiedzie, wyrzucać śmieci, kupować biletów, myć okien, a ponad wszystko nie lubię płacić rachunków, mandatów oraz pamiętać o wielu "bardzo ważnych sprawach" . Natomiast marsz po bułki wczesnym niedzielnym rankiem to czysta przyjemność! Za każdym razem wracam z Polski z wielkim głodem pisania. Za każdym razem lecę tam z przeogromnym pragnieniem spotykania ludzi, chłonięcia ich każdym zmysłem, napełniania głowy inspiracjami pochodzącymi z ich przemyśleń. Jednym słowem - ogromny niedosyt i ogromne zmęczenie. Radosne i twórcze. Tak wygląda moje życie w pasji...
|
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|