Był sobie król. Król o wielu twarzach. Najdłużej panujący, najbardziej kochany i najgoręcej znienawidzony. Znajdzie się wiele przymiotników, które zebrane do kupy namalują obraz władcy innego niż wszyscy. Inteligentny, przebiegły, chciwy, zachłanny, nieszczęśliwy, pracowity, skromny, podły, bezwzględny, samotny, niezrozumiały, egocentryczny, oszczędny, uprzejmy, lecz surowy... Ale Leopold II, bo o nim mowa, to też wielki budowniczy, wizjoner, człowiek, który brzydził się dworską intrygą, choć nie zawahał sie jej użyć, by podstępnie wyłudzić od Afrykańczyków ich ziemie.
Ale po kolei... Następca Leopolda I był zapalonym globtroterem. Gdy został królem, jego marzenia nabrały znamion obsesji. Uczynić Belgię potężnym krajem z licznymi koloniami jakie w owym czasie miała już Holandia. Szukał, dopytywał, obserwował, zjeździł niemalże cały świat, promował belgijskie produkty... Nie lękał się trudów podróży i posiadał zdolności, dziś powiedzielibyśmy - menadżerskie. Osamotniony w swoich dążeniach, skłócony był ze swoimi ministrami, którzy nie rozumieli jego geniuszu i nie podzielali śmiałych marzeń.
0 Comments
Jestem Luiza. Maria Amelia Luiza. Dziecko smutku. Córka zbrodniarza, oszusta i wizjonera, mecenasa sztuki i kolekcjonera kochanek. Człowieka, który gardził własnym narodem, a o swoim kraju i poddanych zwykł mawiać: " Mały kraj - mali ludzie."
Jestem Luiza. Dłużniczka ojca - nie potrafiąca spełnić nadziei we mnie pokładanych. Próbująca zasłużyć na ciepły gest rodziców. Pierworodna, zrodzona pewnej mroźnej, lutowej nocy bez miłości, szukająca jej bez skutku w zimnych ścianach pałacu w Leaken... Tak mogłaby zaczynać się opowieść o najstarszej, pierworodnej córce Leopolda II, najbardziej kontrowersyjnego króla Belgii i królowej Marie Henriette de Habsbourg - Lorraine. Stoję na Avenue Louise. Powstała pod koniec XIX wieku i została nazwana na cześć pierwszej królewskiej córki Leopolda II. Jedna z najbardziej prestiżowych, najdroższych alei Brukseli, łącząca Place Louise z Bois de la Cambre. W bezpośrednim sąsiedztwie lasu znajduje się prywatna domena, ponoć szalenie drogich domów:"square de milliardaires" (skwer miliarderów). Czasami grypa schodzi na ziemię i zaprowadza porządek wśród tych co ze zdrowia sobie kpią. Igrałam z nią, za nic mając subtelne symptomy, drobne choróbki i przeziębienia ostatnich lat. Igraliśmy sobie z nią wszyscy w rodzinie, śmiejąc się jej w nos. O takich jak my, w dzieciństwie pogardliwie mawialiśmy: "Cwaniacy z miodem w uszach." Myślą, że im wszystko można i że z każdej opresji wyjdą cało. Otóż nie wszystko i nie z każdej. Mieliśmy się wkrótce dowiedzieć, gdzie nasze miejsce. W końcu ona - grypa postanowiła zakpić z nas. Już nie na żarty.
Poszłam na pierwszy rzut. Moi mężczyźni dzielnie i z oddaniem się mną zajmowali. Czasami przychodziła mi głupia myśl do głowy, że warto było zachorować, by być otoczoną tak kompleksową i fachową opieką. I niech ktoś mi powie, że mężczyzna nie potrafi. Potrafi - dopóki sam nie zachoruje. Po raz pierwszy od wielu lat spędziliśmy tegoroczne święta poza Polską. Siedzieliśmy do ostatniego dnia na walizkach, mając nadzieję na poprawę zdrowia i jasny sygnał do startu: go, go, go! Ale odpalenie na start nie nastąpiło. W Wielką Sobotę zajrzeliśmy w oczy okrutnej prawdzie, że nie jesteśmy w stanie nigdzie pojechać, a pokonanie nawet krótkiego dystansu z domu do lekarza wydaje nam się misją niemożliwą do wykonania. I gdy uzmysłowiliśmy sobie beznadziejność naszej sytuacji, uratował nam życie splot szybkich decyzji nieocenionych ludzi. Najpierw wziął nas na warsztat lekarz. Hurtem. Całą rodzinę. Później, dzięki szybkiemu wstawiennictwu Kasi u Pani Agaty - w przeddzień świąt udało się zrealizować katering. Pyszny, domowy. Madzia wzbogaciła naszą szarą egzystencję kolejnymi daniami. A Wiola z Lesiem gotowi byli po nas przyjechać by nas zabrać na świąteczne śniadanie. Dzięki wszyscy ludzie dobrej woli! Tyle, że my nie mieliśmy sił na jakiekolwiek świętowanie. I gdy tak złożeni chorobą, przypieczętowani gorączką nie liczyliśmy zmieniających się nocy i dni, gdy każda kosteczka odchodziła od mięśni, każdy z nas oddzielnie w godzinach walki i samotności swoje przemyślenia miał... |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|