Czuję, że tym tytułem wsadzam kij w mrowisko. Ale zanim mnie ocenicie i zbesztacie powiem ostatnią mowę skazańca, przed wykonaniem wyroku.
Nie, nie nie! Nie jestem przeciwko dietom w ogóle. Zwłaszcza tym, którym musimy się poddać by uratować zdrowie, czy życie; na przykład: służące zbiciu cholesterolu, czy cukru. Jestem przeciw dietom morderczym, wbrew sobie, takim - naszym próżnym fanaberiom. Nie żebym była święta! ("Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień") Doskonale pamiętam, jak jakieś trzy lata temu próbowałam zmieniać swoje życie z Ewą Ch. Dla mnie się nie udało, ale mam koleżanki, które uzyskały świetną sylwetkę, są dumne i szczęśliwe w nowej skórze. Kiedyś wprowadziłam domownikom odchudzanie. Pierwszy i ostatni raz. I niech mnie ręka Boska broni przed ponownymi katorgami! Bodajże Kopenhadzka to dieta była, ale tejże, wspomnianej wyżej ręki - uciąć nie dam. Choć nie powiem, całkiem nieźle nam się jadło, dużo schudło. Dziś... dawno już nie ma śladu tamtych wyrzeczeń. Powiedziałabym, że jest odwrotnie. Przybyło...
13 Comments
„Mydło, Widło i Powidło”.Dzisiejszy post będzie z serii: „Mydło, Widło i Powidło”, ale i takie potrzebne są czasem dla równowagi. Jednym słowem, post o wszystkim i o niczym, jak pogaduszki z ulubioną koleżanką. Bo chce mi się z kimś bliskim "popapotać". A jesteście przecież moimi najulubieńszymi koleżankami i kolegami. Możemy sobie zatem pogadać przy wieczornej herbatce przed snem. Jak minęła Wam niedziela?
Późnym popołudniem wróciłam z długiego spaceru z Tośkiem. Te spacery i obserwacja mego psa są dla mnie nieustającym źródłem przemyśleń i inspiracji. Najlepsza szkoła życia. Znów pozwoliłam się mu utaplać. Dobrze to nie wyglądało, o nie. Wiem, na wszystko mu pozwalam. A nie powinnam. No właśnie... Dojdziemy do tego, ale po kolei. "Świat potrzebuje marzycieli i ludzi czynu. Ale przede wszystkim potrzebuje marzycieli, którzy coś robią. Nie zawierzaj swoich marzeń wyłącznie gwiazdom. Dzisiaj zacznij uczyć się sztuki docierania do nich."
"By stworzyć życie jakiego pragniesz, nie potrzebujesz mantry, autohipnozy, specjalnego programu podbudowującego Twój charakter, czy nowej pasty do zębów. Potrzebujesz praktycznych technik rozwiązywania problemów,planowania i dotarcia do materiałów,umiejętności,informacji i kontaktów. Potrzebujesz zdroworozsądkowej strategii, by umieć sobie poradzić z ludzkimi uczuciami i słabostkami takimi jak strach, depresja,lenistwo, które przecież nie znikną. Potrzebujesz również sposobów radzenia sobie z przejściowymi emocjonalnymi reakcjami twoich bliskich, spowodowanymi zmianami w Twoim życiu - podczas gdy sama będziesz potrzebowała przy podejmowaniu ryzyka większego wsparcia duchowego." Związki nie są po to...„Związki nie są po to abyśmy wreszcie mogli być szczęśliwi czy spełnieni. Są po to byśmy stawali się świadomi” Przeczytaj uważnie cytat, który przytoczyłam. Dokładnie i powoli. I jeszcze raz. Jak to? Związki nie są po to byśmy byli spełnieni? Ano nie... Sama przez wiele lat żyłam w tym błędnym przekonaniu. Myślałam, że posiadanie kogoś, kto mnie kocha zapewni mi z automatu stan szczęśliwości. Szukałam aprobaty w przyjaźniach, w relacjach z rodziną i obcymi ludźmi. Gdy coś było chwilowo „nie hallo” bardzo cierpiałam. Zwalałam winę za moje emocjonalne stany na innych. A to nie mogło się udać... Zastanawiałam się, dlaczego, mimo, iż posiadam fajną rodzinę, przyjaciół, znajomych, dlaczego czasami czuję się głęboko samotna i wręcz nieszczęśliwa... Dużo wody upłynęło w życiu...
Nie wiem jak Ty, ale ja jestem daleka od ideału. Niestety.Jestem słomianym zapałem, chodzącym brakiem wytrwałości. Jestem huśtawką nastrojów. A to wszystko nie sprzyja sukcesom. Jednym słowem, zamierzone cele osiągam wielkim nakładem sił. Nie zawsze znajduję ją wewnątrz siebie. By do czegoś dojść często potrzebuję pozytywnych wzorców. Miejsc i przypisanych im ludzi.
Jedno z nich znajduje się niedaleko mnie. Jest wspaniałym przykładem wytrwałości i siły marzeń. Ilekroć brakuje mi motywacji, czy dopada mnie beznadzieja pędzę w to magiczne miejsce naładować akumulatory. I pogadać z Człowiekiem. Widzimy się dwa, góra - trzy razy do roku i to przez krótkie chwile. Częściej niż z Nią spotykam się z koleżankami, Nie piszemy do siebie listów. Sporadyczne maile. Rzadko dzwonimy. Różnimy się między sobą jak ogień i wodą, także poglądami. To, że się nawzajem jeszcze nie zabiłyśmy - zawdzięczam Jej spokojniejszej osobowości i niezwykłej dyplomacji. Ja częściej się złoszczę, czasami zbyt szybko mówię, a później żałuję wypowiedzianych słów. Jestem impulsywna, Ona - wyważona. Myślałam, że ja mam oczy na mokrym miejscu, łatwo się wzruszam i jestem nadwrażliwa.
Ale przy Niej - jestem głazem obojętności i zimnego chowu. Czasami to uosobienie ciepła i wszelkich cnót wysuwa pazury. A raczej odwłok. Skorpionica. I potrafi zawalczyć o swoje bezlitośnie. I wtedy zaczynam się jej bać. Cztery lata temu (Boże, jak ten czas szybko leci!), poświęciłam jej post na moim blogu. A później fragment książki. Bo Ona - Moja Siostra jest jednym z najważniejszych fragmentów ukladanki. Mego życia. Bez niej nie byłabym kompletną osobą. Byłabym połówką, ba! Ćwiartką siebie! Nasze wzajemne wybory życiowe nie są dla nas do końca zrozumiałe. Ona, niedawno świętowała 25-lecie pracy w jednym miejscu I ciągle kocha swoją robotę, Codziennie idzie do niej z takim samym entuzjazmem jak pierwszego dnia. 25 lat! Dla mnie: misja kompletnie niemożliwa. Średnio wypalam się co jakieś 3-4 lata. Najdłuższy okres jaki wytrzymałam w jednej firmie wynosił 8 lat! O kilka lat za długo. Po prostu widocznie nie trafiłam jeszcze na pracę mego życia. Moja siostra odwrotnie. Trafia za pierwszym razem. Żałuję, że nie grywa w totolotka... Jej dzieci są mymi dziećmi i odwrotnie. O ile dzieci są NASZE WSPÓLNE, to na szczęście, ta reguła nie dotyczy naszych mężów. Myślę, że Oni też się z tego cieszą, bo żaden z Nich, nie wytrzymałby z tą drugą, przez dłuższy okres niż wspólne wakacje. I niech tak zostanie... Moja siostra z mężem są typami zadaniowców. My z moim, klasyczne leniwce i wygodnisie. Dlatego jedni organizują, drudzy skwapliwie się w to włączają na etapie realizacji. Nie wchodzimy sobie w drogę. Pięknie poukładany wszechświat. Nie pchać się przed szereg i nie brać się za to, do czego nie jesteśmy stworzeni. Później długo wspominamy wspólne, krótkie choć intensywne wypady, wycieczki, pobyty, imprezy... Ona - uwielbia robić zakupy z mężem, ja - dostaję furii gdy mi się facet plącze między półkami, Jakby zabierał mi przestrzeń życiową i pozbawiał przyjemności zabawy jaką jest grzebanie w szmatach czy butach, tudzież torebkach. No, chyba, że chodzi o ... zakup samochodu! Wtedy obecność mężczyzny z kartą kredytową w kieszeni i zdolnością kredytową w banku, jest jak najbardziej pożądana, wręcz niezbędna. Moja rola ogranicza się wówczas do określenia preferencji dotyczących: koloru, skrzyni biegów i ilości schowków na gadżety. Ale przecież zakupy TEGO typu zdarzają się w moim życiu stosunkowo rzadko, więc idzie jakoś to znieść. Moja siostra lubi jak jej mąż objaśnia świat, ja lubię - jak mój mi go prostuje, gdy narozrabiam nierozsądnymi decyzjami. Ja piszę, Ona czyta. Jest obok mego męża, jednym z najwazniejszych życiowych krytyków. Może to na Niej właśnie się wzorowałam, wybierając instynktownie towarzysza życia? Ponoć szukamy partnerów podobnych do naszych rodziców, a zapominamy jak wielki wpływ na naszą osobowość i wybory ma nasze starsze rodzeństwo. Mój syn nie ma brata, ani siostry. W sensie klasycznym - nie ma. Ale ma braci i siostry cioteczne i stryjeczne. Z jedną z nich, stworzył wręcz magicznie kosmiczną, bratersko - siostrzaną relację. To młodsza córka mojej siostry. Nie wiedzieć czemu podobna do mnie z charakteru i temperamentu jak dwie krople wody... Coś w tym jest. Mój szwagier twierdzi, że jest nie do wytrzymania jak ja. I zdaje mi się, że wyczuwam w jego głosie nutkę satysfakcji... Kończę, lecę chwytać lato z siostrą. Nałapać się wspólnych chwil jak motyli. By było czym oddychać i trzepotać w długie zimowe wieczory, które nadejdą. A jakie są Twoje relacje z rodzeństwem? Rodzeństwem wynikającym z więzów krwi lub tym z wyboru - podyktowanym więzami ducha? Też mam takie "siostry", nie z krwi, lecz z ducha, ale o nich - innym razem. Życzę Wam miłego wakacjowania. Jeśli to możliwe w gronie braciszków i siostrzyczek. "Priorytety nie są stałe. Powinny zmieniać się razem z nami. Musimy uzdrowić nasze pełne codziennej krzątaniny wyniszczające, grożące nam katastrofą życie.
COŚ DLA SIEBIE Nie musi to być wielki projekt, czy wspaniała praca. Może to być ułożenie bukietu, czy upieczenie ciasta. Ważne, by to było coś własnego." Taki cytat gdzieś znalazłam. Nie wiem gdzie i kiedy. Ale poczułam, że właśnie moje „pełne codziennej krzątaniny wyniszczające, grożące mi katastrofą życie” wisi na włosku. Na włosku wytrzymałości psycho-fizycznej. I zaszyłam się po uszy w naturze. Po raz pierwszy w życiu mam cztery tygodnie urlopu. Z tego dwa już za mną. Ale i tak jestem bogata jeszcze w dni i noce. Można powiedzieć, burżujka. Moj mąż tak dobrze nie ma. On jest z tych niezastapionych. Taka karma. A więc na urlopie natychmiast wpada w spiralę prac ogrodowo-domowo-działkowych. Opatrzność nad nim czuwa, żeby nie wypadł z wprawy. Ale widać to lubi. Bo nawet jesli jest „narobiony”, to wraca do domu szczęśliwy. Mój urlop zaczął się dość spektakularnie. Tosiek przewlókł mnie po asfalcie zaraz pierwszego dnia. Kurczowo trzymałam się smyczy, gdy gonił za kotem, jakby miał odlecieć. Tosiek nie kot. Skończyło sie zdartym kolanem, nadgarstkami i łokciami. Ale dobra nowina jest taka, że buzia jest cała (dziękuję Tosiek!) i nogi nie są połamane. No i widowiskowo za sprawą Olivierka (zamiennik dla: Tośka) na oczach sąsiadów było pierwsza klasa!. Nie ma to jak mocne wejście. Zapisać się na wieki w pamięci złotymi zgłoskami. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|