To dokument o zdradzie, ale i o nadziei. O ludzkiej solidarności...
Obiecałam sobie, że zabiorę Was do pewnego miejsca i opowiem o bohaterze zapomnianym. Ale nie tylko o nim. Ta opowieść ma co najmniej trzy kluczowe, niezłomne postacie. Zdradzony przez wszystkich generał, holenderska sanitariuszka - Cornelia Baltussen i współczesny naszym czasom młody dziennikarz. Ale po kolei... O Sosabowskim można pisać wiele, choć niewiele o nim było słychać przez wszystkie powojenne lata. Powiem o nim najkrócej jak się da. Pochodził z bardzo biednej rodziny. Tak wspominał czasy swojej młodości: W lutym panował mróz okrutny. Na przerwach między lekcjami chłopcy bawili się na podwórzu szkolnym lub na korytarzach. Stałem i ja na korytarzu, byłem zziębnięty i skulony. Przede mną stał nasz katecheta, ks. prof. Andrzej Nogaj. Zapytał, czemu nie założę płaszcza, skoro tak się trzęsę z zimna. Wtedy wydusiłem: ”Ja księże profesorze nie mam płaszcza. No to jak się dostajesz do szkoły?- usłyszałem. Biegnę – odpowiedziałem”.
2 Comments
"W dniu zwycięstwa Polska, jako pierwszy kraj, który przeciwstawił się III Rzeszy, będzie kroczyć na czele parady zwycięstwa" - Hugh Dalton, minister wojny gospodarczej do polskich żołnierzy w 1940 roku.
Przez lata, jeżdżąc do pracy przejeżdżałam rondem noszącym imię słynnego generała. Montgomery patrzy z wysokości swego cokołu na samochodowe przepychanki. Niezależnie od pory roku z jego beretu spływają stróżki gołębich kup. Złośliwość losu, premedytacja, przypadek? Dziś przyszłam popatrzeć na niego z bliska. Zmierzyć się z prawdą na jego temat, zajrzeć w kamienne oczy. W związku z rocznicą bitwy pod Arnhem (w pobliskiej Holandii) odżyły na nowo echa tamtych dramatycznych wydarzeń... Zawsze chciałam mieć w kuchni okno na wysokości zlewu. Pomaga zapomnieć o zmywaniu. Jest jak teatralna loża. A w nim - cały przekrój życia... Akt pierwszyTo był bardzo krótki akt. Jękliwe szarpnięcie struny. Nie zdążyłam mieć do nich żadnego stosunku. Widziałam ich z daleka, przez kuchenne okno. Może kilka razy tylko. Nie patrzyli w moją stronę, gdy podkurczone ciała wlekli do domu ze spaceru. Co za tym idzie - nie machaliśmy sobie ręką na powitanie. Zbyt starzy na życie. Zbyt zmęczeni. Najpierw odeszła ona. Jak na chwilę, do warzywniaka po marchewkę. On, zdumiony brakiem jej powrotu pod osłoną krótkich dni, nie wiadomo kiedy wyniósł się ze świata. Głupio jakoś tak to wszystko. Mimochodem. Zawstydziłam się. Nie zdążyło mi być przykro.
Poznałyśmy się gdzieś na blogowym szlaku. Obie - bardzo różne. Jedyne co nas łączy to podążanie za swoimi marzeniami i pasja do życia z całym jego bagażem doświadczeń. Nasze pierwsze spotkanie, i jak na razie jedyne, było tylko przypieczętowaniem tej mentalnej znajomości, która rozpoczęła się dużo, dużo wcześniej.
Najpierw byłyśmy blogerkami, teraz jesteśmy - pisarkami. Bo tak chyba nazywa się ludzi, którzy piszą książki, bez względu czy się to komuś podoba, czy nie. Ja zaczęłam wydeptywać ścieżki na opak, Róża - dobrze się przygotowała do swojej drogi. Ona uczy się na moich błędach - ja korzystam z jej starannie przygotowanych notatek do życia - zwanych przez profesjonalistów - planem. Udzielamy sobie nawzajem rad, korzystamy z wzajemnych doświadczeń. Czasami do siebie dzwonimy. Baaardzo rzadko... Powroty. I znów to samo. Coraz trudniej wracać nam z polskiego gniazda na nasze brukselskie śmieci. Dobre, znane, bezpieczne w podbrukselskiej wsi, z daleka od życia co to się teraz czasem granatem toczy. Dosłownie.
Wybieraliśmy się jak sójki za morze. Tradycją już stało się nasze 24-godzinne opóźnienie w wyjazdach. Wmawialiśmy sobie, że powodem są koty. To po części prawda. Rozpuściliśmy trochę kocie towarzystwo. Właściwie to wprosiły się same wygryzając dziurkę w moskitierze w drzwiach na taras. Na tyle, by można się było przecisnąć do środka. Tacy nasi lokalni imigranci. Co za koci tupet! Dotknąć to - to się nie da, lękliwie pierzcha po kuchennej zasłonce w górę i kąsa za ręce. Ale do domu się pcha jak do siebie. Udaję twardzielkę, Ale nie będę owijać w bawełnę. Podbiły moje serce. Nawet ten cholerny Tadziczek, który mnie pogryzł do krwi i podrapał. Ledwie odrósł od ziemi, a już na Tośka fuczy. Sztywnieje, rośnie w oczach, wygina kark w złowieszczy łuk i robi zmysłowe: chaaa! . Inne koty bardziej przyzwoite. Co prawda nie są mistrzami przytulania i spontanu, Podchodzą jak wiewiórka na odległość dłoni trzymającej orzeszek, ale przynajmniej nie gryzą jak Tadziczek - tri kolor. Jeszcze Wam zdradzę, że Tadziczek jest kobietą, podobnie jak Franek i Rudek, Może dlatego są tak zadziorne. A może życie je nauczyło. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|