Życie, przeznaczenie, ślepy los nie pyta nas o zdanie. Ono nas stawia wobec faktów. A te pojawiają się np. w postaci czarnego kota na drodze. I później nic nie jest takie same. To jest wpis o czarnym kocie, co przynosi szczęście.Nie pytaj dlaczego niektórym ludziom bezdomne koty wchodzą wprost pod koła, a innym nie. To jedno z tych praw życia, których nigdy nie zrozumiem, jak światłowodów, rachunku różniczkowego i statystyki.
Był jeden z tych ciepłych, późnych letnich wieczorów. Konsumowałam lubieżnie ostatnie dni mego urlopu w Polsce rozkoszując się naturą i nic nierobieniem. Właśnie wracałam z działki od teściowej z moim nieodłącznym psem Tośkiem, który ze względu na niezwykłą ekspresję wypowiedzi zyskał przydomek Lament. I nagle to coś wtoczyło mi się pod koła, gdy wjeżdżałam do wsi. Na szczęście zaledwie się toczyłam. Owe "coś" było czarniejsze od zapadającej nocy i okrągłe. "Jeż" - pomyślałam i wysiadłam sprawdzić, czy coś się "ktosiowi" nie stało. Spod samochodu wylazła zdesperowana, rozczochrana kupka kota, czyli ogromny, spęczniały brzuch na chudych, chwiejących się nóżkach, zakończony z jednej strony rezolutnym łebkiem, a z drugiej najdłuższym ogonem, jaki kiedykolwiek u tak małego kota widziałam! Zostawilibyście na drodze? No właśnie! Też nie potrafiłam... Mimo, że zarzekałam się kilka dni wcześniej, że już nigdy żadnych kotów na stałe w moim nomadniczym życiu. Never! Tosiek niczemu się nie zdziwił, wydawał się wielce podekscytowany i z miejsca chciał się zakolegować z nowym domownikiem. (On już wiedział to, co ja próbowałam usilnie wypierać w podświadomość... Mądry pies)
3 Comments
|
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|