A internet krzyczy mądrymi tekstami o własnym rozwoju...Zamiast się pakować w podróż do Krakowa, to ja sobie uprawiam radosną twórczość na blogu. Ale nie mogę przejść obojętnie obok niektórych tematów. Umkną mi w tłumie, zatoną w oceanie internetowych propozycji. A tak: co z pióra, to z myśli.
Facebook stał się moim chlebem powszednim, ciekawym polem obserwacji. W końcu też rozrywką. Patrzę, czytam, komentuję. Śledzę, jak się rozwijamy. Pięknie jest. Dobrze jest. Nieustanny postęp to obowiązek i przywilej człowieka - jak mówi jeden z bohaterów mojej rodzącej się w bólach powieści.
14 Comments
Paranoidalne poranki, czyli co z nami nie tak?Moje poranki z filiżąnką kawy wyglądają następująco.
Otwieram wszystko co mogę: oczy, ksiązkę, FB w telefonie i... czytam. Dodaję treści, komentuję, sprawdzam wiadomości, uśmiecham się, wzruszam lub wkurzam. Witam i pozdrawiam. Patrzę na przedzierające się przez firankę promienie słońca, lub bębniące o szybę krople deszczu. I rozdaję dobrą energię. Na ile jej danego dnia mam. Do ostatniej kropli kawy w filiżance, do pustego dna. Do... za kwadrans któraś tam, dopóki łazienka się nie zwolni... To mój czas. Później wir życia weźmie mnie w swoje szpony, lub dobrotliwe ręce i puści z objęć dopiero wieczorem. 1, Wszystko zaczęło się na wschód od Buga.Wszystko zaczęło się na wschód od Buga. I tam ciągle się zaczyna i kończy. Tam powracam i ładuję akumulatory. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby nie być tego miejsca. Wpisane w moje życie, życie moich bliskich, ciągu pokoleń. Trudno określić je jednym słowem. Podlasie - jest zbyt pojemne, Anusin - zbyt precyzyjne. Najchętniej określam je mianem: Moje Bullerbyn. To trzy miejscowości oddalone od siebie 5 minut jazdy samochodem: Anusin - Słowiczyn - Siemiatycze. Mogłabym wiele opowiadać o tych wspaniałych miejscach, które mnie ukształtowały - mój "dalszy ciąg", Ale powiem tylko, że tam rodziły się moje marzenia i tam czułam się najbezpieczniej na świecie. To skrawek ziemi jakby wyjętej z kontekstu świata. Życie toczy się u nas trochę inaczej, jakby w zwolnionym tempie - jaskrawo to dostrzegam, gdy schodzę na chwilę z kręcącej się karuzeli galopującej cywilizacji. Tam nawet powietrze inaczej smakuje. Ludzie gościnni i serdeczni. Spotkasz tu czarne bociany i skosztujesz najbardziej ekologicznego bimbru, tak dla zdrowotności. To miejsca, które jak dobry człowiek przytulają moje smutki, radości i rozterki. Ono - to ja.
Jeden myszki hoduje...Każdy ma swoje zboczenia. Mnie zaczyna "nosić" z początkiem nowego roku akademickiego. I mimo, że dawno już wyrosłam ze szkolnej ławki (a może właśnie dlatego), z początkiem jesieni miewam usilne podszepty (złego lub dobrego) by zapisać się na jakiś kurs, szkolenie... (jakby mi mało roboty było...)
I bardzo mi się podoba w kraju, w którym mieszkam (choć myślę, że w Polsce też coraz częściej), że ludzie chętnie korzystają z róznych edukacyjnych propozycji, nawet jeśli nie zmusza ich do tego konieczność zawodowego podnoszenia kwalifikacji. Robią to dla siebie. Na początku października ustawiają się przed szkołami długie kolejki, jak niegdyś w Polsce za komuny, po kiełbasę zwyczajną, owiniętą w szary papier. Istna gorączka i pęd do wiedzy, To budujące! Ja też co roku coś obstawiam, tym razem próbuję, po raz kolejny, niderlandzkiego. Niderlandzki (w lokalnym wydaniu: flamandzki) to takie "narzecze", które niby łatwe, a nijak go wyuczyć się nie podobna! Niby coś tam "kumam", w końcu żyję tutaj ileś lat, ale w sytuacji, gdy mogę posłużyć się innym językiem urzędowym (a obowiązują trzy), to skwapliwie z tej okazji korzystam. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|