Jerry Seinfeld powiedział: "Według większości badań, ludzie najbardziej boją się publicznie przemawiać. Dopiero na drugim miejscu jest śmierć. Śmierć jest numerem dwa! Czy to może być prawda? Oznacza to, że przeciętny człowiek, jeśli pójdzie na pogrzeb, będzie lepiej czuł się w trumnie, niż wygłaszając przemowę." Ja do nich nie należę, wręcz przeciwnie - gęba mi się nie zamyka, a zwłaszcza, gdy trzeba publicznie coś powiedzieć. Kiedyś myślałam, że powinnam się przygotowywać do oficjalnych przemówień, ale gdy po raz pierwszy zmierzyłam się z liczną widownią, na jednym z moich spotkań autorskich w Warszawie - słowa same popłynęły z głębi serca. I poczułam w sobie to "coś". Jakby przełącznik, taki mały pstryczek w głowie, który sprawia, że nie musisz szukać w sobie słów, dobierać. One płyną jak barwna rzeka, logiczne, poukładane, wierne Tobie i uczciwe. Szczere do bólu. Oczywiście, solidne przygotowanie nigdy nie zaszkodzi, a nawet jest potrzebne w wielu wypadkach, ale samo przygotowanie bez głębokiej wiary we własne słowa, szybko ujawni brak spójności. Bardziej od przemawiania, śmierci i podatków, bałam się ODMOWY. To sprawiało, że paraliżował mnie lęk przed wykonaniem telefonu, zmierzeniem się z trudną sytuacją, zadaniem pytania. Długo musiałam oswajać demony. Teraz już jest o wiele lepiej, ale czasami dopada mnie jeszcze ten absurdalny strach, dostaję palpitacji serca, pocą mi się dłonie, gardło ściska i drżą nogi jak na dywaniku u dyrektora w podstawówce.
Wiem, najtrudniej poskromić irracjonalne zachowania... A zauważyłeś/aś, że nieznajomi ludzie boją się do siebie uśmiechać i mówić sobie "dzień dobry" na ulicy? Kulą się w sobie jakby zostali przyłapani na gorącym uczynku. Zawstydzeni uciekają wzrokiem, lub czmychają w popłochu jakby od tego zależało ich życie! Bo w pewnym sensie zależy. Zamykając się w sobie pozbawiamy się szansy poznania wspaniałych ludzi, a czasem zwykłe uśmiechnięte "dzień dobry" sprawi, że poznasz przyjaciela, lub zrobisz interes życia. Nie bój się uśmiechać. To nie boli! Niedawno spędziłam fantastyczny weekend w Hajnówce. Był piękny, późno sierpniowy wieczór, jeden z tych, które sprzyjają rowerowym wycieczkom po Puszczy Białowieskiej. Moja towarzyszka, niestrudzona D. jest mistrzynią w oswajaniu obcych, trzymających się na dystans dusz i zjednywaniu sobie ludzi. Zdawało mi się, że ja jestem otwarta i spontaniczna, ale tylko mi się tak zdawało... Na Jej tle wypadam bladziutko: jak stuprocentowy introwertyk! A Ona lekko i radośnie zjednuje sobie nieznajome osoby na chwilę, na dłużej, na całe życie. Całą sobą. Mimochodem. Właściwie bez udziału swojej woli. I wszystko to za pomocą zdawałoby się prostego klucza, który znów nie jest dla wszystkich taki prosty. Uśmiech i "dzień dobry". Rozdaje jedno i drugie na prawo i lewo. Dla niektórych wydawać się może nazbyt szczodra w pozdrowieniach i radykalna w tych uśmiechach. Ale czy można przesadzić z czymś tak szczerym i pozytywnym jak uśmiech i pozdrowienie? Przecież na co dzień mamy tego duży deficyt! Popatrz choćby na ponure twarze w środkach lokomocji! Jej gorąca, bezinteresowna hojność wobec ludzi natychmiast daje efekty. Rozbraja jak niebezpieczny niewypał naburmuszone miny (bo być może ktoś miał dziś po prostu zły dzień, a niekoniecznie nie lubi świata i ludzi), zachęca do interakcji, najpierw - lekko nieśmiałej wymiany zdań. Ludzie już po chwili uśmiechają się pełną gębą (z naprawdę małymi wyjątkami), a pan z wypożyczalni rowerów daje nam je o zmroku bez wahania i macha ręką niedbale nie żądając żadnej kaucji i zabezpieczenia: "A jedźcie sobie gdzie chcecie, przecież ich nie ukradniecie!" Pojechałybyśmy nimi jeszcze dalej, aż po kres, ale żałowałyśmy uczynnego Pana, właściciela wypożyczalni, żeby za długo w nocy nie czekał na nasz powrót. By nie zdusić w zarzewiu płomyka wzajemnego zaufania między obcymi sobie ludźmi. Wzniecony ogień buduje wzajemną wiarę w Nas wszystkich, tak nadwątloną przez środki masowego przekazu, gdzie na dziesięć informacji, dziewięć z nich - mrozi krew w żyłach. Ale na koniec wracam do dzisiejszego tematu dnia. A CZEGO TY SIĘ NAJBARDZIEJ BOISZ? TWOJE IRRACJONALNE LĘKI??? ROZBRÓJMY( TAK TO SIĘ PISZE???) JE RAZEM. JAK SAPERZY.
4 Comments
Hana
9/17/2018 23:18:01
Publiczne wystąpienia są dla mnie zmorą! Pracuję jako tłumacz i przez całe życie nie oswoiłam się z tym!
Reply
AGNIESZKA KORZENIEWSKA
9/18/2018 15:11:52
O tak, zaprzyjaźnić można się za bardzo. Już nieraz ponosiłam tego różne konsekwencje, ale nie potrafię tego zmienić - jestem ciągle otwarta na ludzi. To leży w mojej naturze. :)
Reply
11/5/2018 11:40:38
Jest parę rzeczy, które są przerażające i aż przeszywa mnie lęk na samą myśl o nich, lecz chyba najbardziej, mimo iż do tego jeszcze daleko, obawiam się starości. Na codzień większość z nas o niej nie myśli, lecz czas wciąż biegnie do przodu i ucieka szybciej niż nam się wydaje. Trzeba czasem usiąść i pomyśleć czy będąc starym człowiekiem nie będę żałował, że coś mogłem zrobić więcej, a tego nie zrobiłem?
Reply
Agnieszka Korzeniewska
11/5/2018 18:25:29
Ja najbardziej w starości boję się utraty pamięci...
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|