Pojechaliśmy do la Panne. Odwiedzić Ulę i spenetrować belgijskie wybrzeże Morza Północnego w okolicach Francji. Ula przemierza je wzdłuż i wszerz, trzy razy dziennie. Trzy razy dziennie gada z pomnikiem Leopolda II, tam gdzie kończy się nadmorski deptak, a dalej już tylko wydmy. Bo Ula jest tak cudownie socjalną istotą, że nawet kamień nie pozostaje obojętny wobec niej. To moja przyjaciółka. "La Panne" jak mówią Walonowie i "De Panne" - jak mówią Flamandowie, popularnie przez nas zwani Flamakami. Te dwie literki robią dużą różnicę. Głównie polityczną i narodowościową. La Panne to najdalej w kierunku Francji wysunięte miasteczko belgijskie. Stąd niewiele ponad 30 km do Dunkierki, a stamtąd do kanału La Manche. Do Francji chodzi się (jeździ) po prawdziwą francuską bagietkę, bo ta belgijska niewiele ma z nią wspólnego, że nie wspomnę już o naszej polskiej. Generalnie żywność jest tam tania, więc chętnie Belgowie robią za granicą zakupy. Wzdłuż wybrzeża, w kierunku Knokke jeździ tramwaj. Kiedyś marzy mi się taka nieśpieszna podróż tramwajem wzdłuż nadmorskich wydm tam i z powrotem. Ale tym razem pojechaliśmy z Madzią, dziećmi (dorosłymi) i Tośkiem, wokół którego ogona kręciła się cała nasza wyprawa :) Ale popatrzcie sami... Tosiek gwiazdorzy.Właściwie wiedziałam, że tak będzie! Mąż namówił mnie, by go ze sobą zabrać. Tośka - nie męża. Tym samym miał nas oboje z głowy. Patrząc jak się na mnie gapi tymi swymi ufnymi ślepiami (Tosiek oczywiście, nie małżonek), pomyślałam: "Co mi szkodzi. Wezmę go. Niech ptaszyna nacieszy się wodą, wytarza się w piasku." Zaczęło się od tego, że "ptaszyna" dokonała rytualnego rzygnięcia w samochodzie na początku podróży, kwiliła histerycznie pół drogi, a później natychmiast - załatwiła na plaży wszystkie swoje potrzeby. A my zapomniałyśmy z Madzią (ja zapomniałam) woreczka z auta. Proszę nie pytajcie jak sobie poradziłam. Pozwólcie, że oszczędzę Wam szczegółów... Następnie nieokrzesana "ptaszyna" chciała zjeść wszystkie psy dookoła i kaczki. Była absorbująca i nie pozwalała nam skupić się na zdjęciach. I rwała się do morza. Na szczęscie Madzia, doświadczona z "piesami" jakoś tego psiego gada ogarnęła i utemperowała. Na koniec chodził jak w zegarku. To był wspaniały dzień, pełen słońca, wody, piasku i beztroski. Szkoda tylko, że taki krótki. Belgia ma to do siebie, że tu wszędzie blisko. w jeden dzień można w góry pojechać i wrócić, nad morze, za granicę. Położenie geograficzne rekompensuje kapryśność pogody. W drodze powrotnej też nie było korków. One będą dopiero dziś - na koniec weekendu. Wracając widzieliśmy na wysokości Brukseli straszny wypadek. Powrót z beztroskości do życia boleśnie uzmysłowił nam jego kruchość. Moje myśli pobiegły do syna, który też ma nieraz "ciężką stopę" i potrafi przycisnąć gaz do dechy. Na szczęście był w domu, spokojnie, spędzał czas z dziewczyną. Pomyślałam sobie, jak na tle takich tragedii, człowiek docenia zwyczajną, szarą codzienność. I zaczyna ją smakować z uwagą. W nocy śniła mi się zagłada świata. Jeden z tych durnowatych snów, będących mieszaniną naszych podskórnych lęków, obaw, obejrzanych filmów i migawek ze świata. Otworzyłam przerażona oczy i odczułam natychmiastową wdzięczność. Później sen już nie był straszny. Śniłam świadomie doprowadzając go do szczęśliwego końca. Wiecie dlaczego wspominam te przykre wydarzenia opisując taki udany dzień? By ciągle na nowo uświadamiać Wam i sobie o konieczności doceniania tego co mamy. NIEUSTANNIE. I o pielęgnowaniu wdzięczności. Bo liczy się tu i teraz. Właśnie przed chwilą, robiąc kilka rzeczy na raz, jak to rasowa kobieta, podpatrzyłam u Krzysztofa Kupińskiego (tak, tak podglądam Cię Krzysztofie dosyć często) na FB wpis, który jakby klamrą kończy i zamyka mój wywód. "Czas nie przedstawia żadnej wartości ponieważ jest urojeniem. To nie on wydaje się cenny, lecz jedyny punkt wyłączony z czasu: TERAŹNIEJSZOŚĆ. Ta rzeczywiście jest cenna." I jako komentarz: Kiedy uświadamiamy sobie, że przeszłości już nie ma, przez co w żaden sposób nie podlega faktycznym modyfikacjom, a przyszłość to jedynie zbiór domysłów, koncepcji i imaginacji, jedyne co pozostaje, to teraźniejszość." "Potęga teraźniejszości" ECKHART TOLLE P.S. Jak na nielogiczną blondynkę przystało, nigdy nie wiem na czym skończę mego posta. Zaczęło się od la Panne, Tośka i beztroski, a skończyło się... na ciężarze gatunkowym życia :) Idę poszukać inspiracji do następnego wpisu i filmiku w mojej pochmurnej dzisiaj niedzieli. I pielęgnować wdzięczność.
13 Comments
Woda ciepła? Bo mnie to na samą myśl o wchodzeniu do morza nogi sinieją z zimna :D
Reply
Agnieszka
9/11/2016 20:55:39
Natka, woda całkiem ciepła! Jakby to nie było Morze Północne, aż dziw!
Reply
Stokrotka
9/11/2016 17:29:00
To ja Ci tutaj odpowiem, bo nie wiem czy masz czas aby zajrzeć do mnie pod swoje komentarze....
Reply
Agnieszka
9/11/2016 20:56:24
Hip, hip hurra! zaraz może do Ciebie wpadnę :)
Reply
Kasia Kukułka
9/11/2016 18:03:17
Piękne widoki. Super Tosiek :). Muszę tam kiedyś pojechać. A Magda jak zwykle schowała się za obiektywem :). PS. Zazdroszczę nóg! :).
Reply
Agnieszka
9/11/2016 20:57:42
No wlasnie... nie mogę Madzi namówić na sesje... Rasowy fotografik z niej. Incognito! dziękuję za komplement :) tylko te nogi zostały :) miłego wieczoru!
Reply
Hana
9/11/2016 21:09:53
Że też świadomość terazniejszości przychodzi z wiekiem i doświadczeniem dopiero...
Reply
Agnieszka
9/11/2016 22:29:42
no własnie! co racja to racja... :)
Reply
Antoni Relski
9/18/2016 11:33:00
Mnie też lubią się śnić takie katastrofy
Reply
gordyjka
9/21/2016 11:30:50
Człowieki to rzeczywiście dziwne stwory...Chcą naprawiać to co było, planują to co będzie i nie zauważają, że najważniejsze dzieje się teraz...;o)
Reply
9/26/2016 18:39:06
Ja też lubię ten kraj za to, że jak nam się nagle w niedzielę zachce jechać nad morze, wsiadamy do auta i jedziemy, jak się zamarzy w góry to tak samo, w zasięgu jednodniowym są też wszystkie sąsiednie kraje i to jest superowe. Pozdrawiam :-)
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|