Siedzę i wystukuję ten prowokujący tytuł błękitnymi pazurkami na klawiaturze laptopa... Zawsze u progu wakacji moja kreatywność idzie na zieloną trawkę. Co roku, mniej więcej o tej samej porze oddaję się lubieżnie (że posłużę się tak ryzykownym słowem, by określić rozmiar mego zaangażowania) i zachłannie - codzienności. Mojej rodzinnej, prywatnej - bynajmniej nie szarej, mimo, że z banalnych spraw złożonej. Obrywając przekwitnięte płatki kwiatów, doglądając pieczeni w piekarniku (Jezu, okazuje się, że nie jestem taką kiepską gospodynią jak myślałam!) nadaję barw bohaterom w głowie, a smaków potrawom. Myślę o tym, czym Was poczęstuję znów jesienią. Jesień to nie przymus. Jesień to kwintesencja mego zachwytu nad światem. Podsumowanie kolejnego, dobrego roku. I radość oddawania Wam co należy się ode mnie. Bierzcie na nowo pełnymi garściami gdy nadejdzie pora zbiorów! Ale póki co... Póki co... piorę, sprzątam, gotuję...Dalej nie dopowiem, bo to brzydka rymowanka jest i autorce nie przystoi... Ale najważniejsze, że robię to wszystko z wyboru, z radością, że przypominam sobie, jak to było "przed" i podoba mi się! Wiem, ze nie na długo, bo nie jestem kobietą typowo domową, nęci mnie i zachwyca świat, a w nim ludzie. Ale wiem też, że muszę wspomnieć parę słów o codzienności, bo niektórzy martwią się (lub cieszą), że zamilkłam. Otóż nie martwcie się kochani. Jestem, piszę tłumaczę. Mam się dobrze. Może w wakacje wykrystalizuje się kolejna powieść? Mam już ją w duszy wyraźnie naszkicowaną. Zobaczymy. Bez pośpiechu. Bez presji. Nic nie goni. Kto już raz zaczął pisać i na poważnie wszedł na fascynującą ścieżkę tej przygody, a nieraz i przeznaczenia - już z niej nie zechce schodzić. Tak więc spokojnie. Wszystko w swoim czasie. Mierzę się też z nowym wyzwaniem. Dostałam propozycję napisania biografii pewnej barwnej osoby. Nie wiem tylko, czy moje pióro jest dostatecznie kolorowe, by nic z tych barw nie uronić. Czas pokaże. Obiecana książka o piesku skończona, ale jeszcze niedoszlifowana jak trzeba, czuję, że musi troszkę odleżeć by nabrać smaku. Dużo rozmawiam z koleżankami i kolegami po fachu (po piórze) , wymieniamy się doświadczeniami na temat rynków i praktyk wydawniczych nie tylko w Polsce, w ogóle całego tego światka - w świecie; a archiwum (bo nie ufam zbyt pamięci) na ten temat zaczyna przybierać na wadze, jak i ja. :) Tak sobie notuję. Może na kiedyś, może na nigdy... Kolejne kilka osób ufa mi na tyle, że chce powierzyć memu uchu swoją intymną opowieść życia... Z pokorą dziękuję. I czekam na dogodny czas. Świadomość, że nic nie musisz, a wszystko co robisz - chcesz, czyni Cię mędrcem dla samego siebie i określa Twój stosunek do świata. Porządkuje twoje pierwsze, chaotyczne doświadczenia: "z motyką na księżyc". Zamknęłam okres, który przechodzi każdy autor: próby sprostania oczekiwaniom, chęć przypodobania się recenzentom, szukania ścieżek, walki z biurokracją, walki o byt, bo autor, oprócz tego, że pisze - potrzebuje też jeść. Prawda, że to takie nieoczywiste? Ale gdy przedrzesz się już przez te wszystkie wątpliwości, przez ten gąszcz ludzkich oczekiwań, poznasz wszystkie mechanizmy - zaczynasz wiedzieć naprawdę ile znaczysz, bądź nie znaczysz. Znasz swe mocne i strony, nie musisz sprzedawać serca na targu za grosze. (jak głoszą słowa pewnej piosenki) Dotyczy to wszystkich dziedzin życia, nie tylko sztuki. Ale można też inaczej. Starać się sprostać oczekiwaniom, wpisaniom się w trendy za wszelką cenę i nie mówię tu tylko o pisaniu. Gdy w domu, pracy, towarzystwie - tańczysz jak Ci zagrają. Żadnej drogi nie krytykuję, bo nic nie wiem o Waszych wyborach. Za to wiem, dokąd zmierzam sama i dlaczego tam; i napawa mnie to głębokim samozadowoleniem. (Nie mylić z pychą) Dlaczego jestem taka zadowolona? Bo widzę wokół bardzo jasno. Mój tak zwany "target", (słowo co robi furorę), sam się określił. Zostali Ci, na których bardzo mi zależy. Odeszli Ci, na których nigdy nie liczyłam, wiedząc, że są na chwilę, w chwili hałasu wokół i zgiełku. Przybywają nowi, świadomi, wartościowi ludzie. Jestem za to wdzięczna. Więc sobie piszę, doglądam domu, kota i psa. Nie zaniedbuję przyjaciół. Wszystko inne może poczekać. Ewentualne spotkania zawodowe odkładam na jesień, nie teraz. Teraz... mam kota na punkcie kota. Tak! Nasza ślicznotka, z tych, co to trzeba było szybko rozebrać, jak świeże bułeczki, by nie trafiły do schroniska, nazywa się Lulu. Kocha Tośka z wzajemnością, chodzi na spacery w szeleczkach, poznaje świat. Jest pilną uczenniczką. Musi być na smyczy i w szelkach, bo bardzo szybko nauczyła się wdrapywać na drzewa w lesie, a przecież to dziecko jeszcze. Nie chcemy jej stracić. Jeździ ze mną na rowerze, to znaczy, ja pedałuję, a ona siedzi w koszyku (nie odwrotnie) Niedługo czeka ją pierwsza długa podróż do Polski i spotkanie z jeszcze jednym nowym światem: polskim domem i tamtymi kotami. Wszyscy tym wyjazdem żyjemy. Codzienność... I myślę sobie, że to co ma być w życiu nasze, trafia do nas czasami w zawoalowany sposób. Na przykład: zawsze chcieliśmy mieć z mężem wielodzietną rodzinę. I w pewnym sensie ją mamy, mimo, że jesteśmy obdarowani tylko jednym dzieckiem. Dom rozbrzmiewa gwarem, drzwi się nie zamykają, ludzie, koty, psy... Gościnnie... papugi. Czasami trudno z tym nadążyć, czasami wściekam się o góry prasowania i brak czasu tylko dla siebie, wiecznie funkcjonującą kuchnię: dzień i w nocy, stukające naczynia, przemykających w różne strony domowników. Ale gdy z jakichś powodów zostajemy na chwilę sami, zaczynamy za tym tęsknić. I gromadzić ich wokół siebie od nowa... Moja przyjaciółka bardzo chciała podróżować. W pewnym okresie Jej życia było to ze wszech miar nieosiągalne. Jednak w końcu zjeździła świat wzdłuż i wszerz, i ciągle to robi dalej - dzięki... pracy, która teoretycznie nie ma nic wspólnego z podróżami! Doceniajcie swoją codzienność, może los w inny sposób niż to sobie kiedyś wyobrażałeś prowadzi Cię do spełnienia Twoich marzeń. Bo życie jest cudownie takie - nie wprost. Dopóki żyjesz, nic nie jeszcze jest przesądzone. On ne sait jamais - jak śpiewał nieodżałowany Jean Gabin. Miało być kilka słów o codzienności. I jest... Pierwsze zdjęcie dzięki uprzejmości: pixabay.com
1 Comment
Jej! Jaka śliczna kicia. :3
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|