„Jeżeli Anioły są posłańcami Boga, to zwierzęta – posłańcami Aniołów. I na ogół trafiają tam, gdzie są najbardziej potrzebne.” Miarą wielkości człowieka jest dla mnie stosunek do istot słabszych, w tym właśnie zwierząt. I nic na to nie poradzę. To sito, przez które przesiewam ziarno od plew. Po 11 latach wspólnego życia odeszła od nas nasza „piesa”. Moja najlepsza koleżanka. Mówisz, że nadużywam słowa:”przyjaciel”. Zostańmy więc przy mniej górnolotnym określeniu. Moja Piesa. La Luna o powłóczystym spojrzeniu. Psia princessa mająca wiele imion. Bardziej ludzka od niejednego znanego mi człowieka. I nie chodzi o to, że należę do tych pomyleńców, co przenoszą na zwierzę cechy ludzkie. Nie ubierałam jej w pikowane płaszyki i nie plotłam jej warkoczyków. Traktowałam ją z szacunkiem i zgodnie z jej pieso-człowieczą naturą. Lata obcowania ze zwierzetami pozwoliły mi ukuć pewną filozofię, według której są to bezwarunkowo najwierniejsze ze stworzeń. Często bardziej wierne niż mąż, żona, rzekomo najlepsza przyjaciółka, siostra czy brat. Bardziej cierpliwe i oddane na miarę swoich psich możliwości. Wiadomo, zakupów za nas nie zrobią, okien nie umyją, ale jak potrafią pocieszyć i jak patrzeć w oczy... Tyle zachwytu, niemego uwielbienia i radości na mój widok nie widziałam nigdy w oczach żadnego mężczyzny! Nie są tak małostkowe jak my ludzie. Tyle serca za michę żarcia! Pokaż mi choć jednego człowieka, który za tak niewiele jest w stanie ofiarować tak wiele. Znasz takiego? Bo ja nie. I nie obchodzą mnie akademicko-teologiczne spory, na temat: czy psy mają duszę. Moja Ata tchnęła ducha w nasze domostwo. I nastał pełny, żyjący, cudownie niedoskonały dom. Zapoczątkowała erę psów w naszej rodzinie na emigracji. Rozświetliła nasze życie serią barwnych wydarzeń. A później... odeszła. Gdy Ci o tym powiedziałam, odrzekłaś: ”Moje zwierzęta też umierały, a nigdy nie zdychały.” I za to Cię bardzo lubię. Ktoś inny wzruszył ramionami: „To tylko pies. Tyle ludzi codziennie umiera...” Patrzę na niego zdumiona. Tak. Tyle ludzi umiera. Tyle światów się wali. Tyle gwiazd i konstelacji. Tyle obietnic, planów, nadziei... Tak wiele niesprawiedliwości... My ludzie, w perspektywie kosmosu jesteśmy też nieznaczącym, świetlnym pyłem, który przeminie... Kto o mnie będzie pamiętał za 200 lat, a nawet wcześniej. Nikt. Ale w skali mego mikroświata: to MÓJ człowiek, pies, roślina, dom. To MOJE niepowtarzalne uczucia. I chcę je chronić. Ogarnąć ramionami. Bo to MOJE życie, moi bliscy... Wszystko co mam. Mój świat. Nasza Tunia miała swoją psią osobowość. Cechowała się kocią niezależnością i dumą. Chadzała swoimi ścieżkami. Potrafiła być rozczeniowa. Zachłanna, egocentryczna, podszyta melancholią, charyzmatyzna. Niekwestiowana królowa w naszym domowym, psim świecie. Kapryśna. Ale czy miłość ma być łatwa? Kochaliśmy ją za jej zalety i pomimo wad. Za jej czułość i krnąbrność. Bezkompromisowość i dyplomację zarazem. Za jej obecność w każdym ważnym momencie naszego życia. Za to, że nauczyła mego syna cierpliwości i szacunku do innych stworzeń. To ona ukształtowała jego stosunek do zwierząt. Ale się wypełniły dni. I mimo, że psy tej rasy dożywają bardziej sędziwego wieku, jej świeczka dopalając się, zaczynała niebezpiecznie skwierczeć. Bo tak jak w ludzkim świecie, one też nie są wywoływane według wieku. Mal de chance, jak powiedział weterynarz, który odczytał w poniedziałek rano wyniki. 80% nerek nie funkcjonowało... Ale zanim to nastąpiło, zanim wydarzenia potoczyły się tak szybko, a odchodzenie przybrało na sile i dramaturgii, jakby nagle zaczęła śpieszyć się na pociąg... Zanim to wszystko nastapiło, próbowaliśmy karmić się nadzieją. Psy nie karmią się nadzieją. One wiedzą kiedy odchodzą nie na żarty... Miała takie skłute łapy. Leżała w klatce mokra i wymęczona. Ale jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że to koniec. Dziewczyna odłączyła kroplówkę, a ja wyprowadziłam ją na trawnik przed kliniką. Trawa była mokra, a ona od szczeniaka nie cierpiała mokrej trawy. Nawet po rosie rano stapała na sztywnych łapach, jakby chodziła po igłach. Nigdy nie napiła się wody z kałuży, podczas gdy dla moich pozostałych psów, nie stanowiło to problemu. Patrzyła na mnie żałośnie. Co oni Ci zrobili, Tuniu? Czy nie wiedzą, że nie lubisz wody?... Wyjęłam z samochodu gruby, stary ręcznik. Rozłożyłam go na suchym chodniku. Położyłam ją na nim delikatnie i podłożyłam pod głowę poduszeczkę, która pachniała domem, psami, nami... Usiadłam obok na betonie i wyciągnąwszy nogi, oparłam się o ścianę. Slońce jak na zamówienie ogrzewało mokry brzuszek mego psiaka. Też wystawiłam buzię do jego kojących duszę i ciało promieni. Wysuszały mi cienkie strużki łez, które bezgłośnie płynęły po policzkach. Było nam bardzo dobrze. Jakby czas się zatrzymał. Trwałyśmy tak zespolone ze dwie godziny. I czułam, ze jej też jest dobrze. Wzdychała rozkosznie jak kiedyś, gdy drzemała przytulona do mego boku na kanapie przed telewizorem. Gdy tyle lat przebywa się ze zwierzętami, to pozawerbalna komunikacja przebiega wręcz na granicy mowy. Ludzie idący ulicą zerkali na nas ciekawie. Ale nas to wcale nie obchodziło. I wiecie co? Pomyślałam wówczas o dwóch rzeczach. Po pierwsze, że skradająca się śmierć nie jest taka zła. Wiem, że to absurdalne, ale w tej sytuacji, poczułam nawet do niej lekką sympatię. Najpierw jesteśmy w niewoli czasu, tego bezwzględnego szaleńca, który z obłędem w oczach i pianą na ustach pogania nas batem powinności, pilnych spraw, naglących obowiązków. Ale gdy śmierć cichutko staje u drzwi, czas pokornieje, spuszcza z tonu i musi złożyć jej haracz. Zatrzymuje się w miejscu, a my uwalniamy się spod jego dyktatury. Prostujemy plecy i zaczynamy dostrzegać piękno tego świata. Dajemy naszym bliskim: ludziom, czy zwierzętom najpiękniejszy prezent. Wspólnie nadrabiamy stracony czas. Uważniej zaczynamy chłonąć minuty, chwile, celebrować każdy dany nam moment. Spijać i smakować ułamki sekund. Mamy wreszcie czas na czas... ONLY TIME.
I po drugie: nagle zrozumiałam bezdomnych i już wiem dlaczego każdy z nich ma psa. Pojęłam, że bezdomność to najczęściej wybór, a nie konieczność w naszych ciągle opiekuńczych strukturach demokracji. Siedząc na tym betonie, na starym ręczniku, grzejąc się w promieniach kwietniowego słońca, z przytulonym do mnie odchodzącym psem, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę, bardzo mało człowiekowi (i psu) potrzeba do szczęścia. Wystarczy trochę słońca, stary ręcznik i BLISKOŚĆ... Musiałam zmienić pozycję i popatrzeć na świat z perspektywy widoku ludzkich nóg na wysokości mego wzroku, by zrozumieć o co w tym chodzi. O co chodzi w game zwanej życiem. Zanim nastąpi: game over. To Ona, Tunia odchodząc otworzyła mi oczy. Bądź czujny! Żyj!
36 Comments
Julia K
4/22/2016 18:06:32
Bardzo mi przykro.....domyślam się co czujesz.
Reply
4/22/2016 19:21:36
Też zawsze się tego obawiałam, że będzie wyć, skamleć z bólu, a ja nie będę mogła pomóc. Ale ona tylko ogólnie słabła, przestała jeść i pić, od tygodnia praktycznie nie piła ani krolpi wody. Tylko wymiotowała. Dlatego musieliśmy jej dac kroplówke, mimo, że jestem absolutnie przeciwna sztucznemu podtrzymywaniu zwierząt przy życiu. Ale inaczej by cierpiała. A tak, wzmocnili ja na chwilę przed śmiercią. odchodziła cichutko w obecności naszej rodziny i cudownej dziewczyny - weterynarz, ktora tak miękko do niej mówiła: "śpij, ma belle"... "Już dobrze, ma belle" ...
Reply
Julia K
4/22/2016 18:06:57
Bardzo mi przykro.....domyślam się co czujesz.
Reply
4/22/2016 19:55:44
"Wszystko co żyje jest święte" mówił William Blake.Wierzę w to Agnieszko i tak postrzegam życie.
Reply
4/22/2016 19:58:23
"Wszystko co żyje jest święte" mówił William Blake.Wierzę w to Agnieszko i tak postrzegam życie.
Reply
gordyjka
4/22/2016 20:31:30
My walczyliśmy z Cezarym przez dwa lata, ciągle pytani przez Weta, czy podjęliśmy już decyzję...
Reply
4/22/2016 20:40:07
Tak... Czułam, że ona już przestała walczyć, była tak wycięczona i słaba, że sama chciała odejść. Jeszcze ostatnim, nad-psim wysiłkiem, zrobiła w moją stronę trzy kroki by pójść mi na ręce. a póxniej była już półprzytomna. odchodziła cichutko, spokojnie gładzona i pieszczona przez nasza trójkę. po prostu usnęła...
Reply
4/22/2016 20:56:23
Wierzę, że jest w tym jakiś głębszy sens, jakas logika... chociaż jeszcze trudno mi to pojąć... pozdrawiam :)
Reply
4/22/2016 20:52:37
Wierzę, że jest w tym jakiś głębszy sens, jakas logika... chociaż jeszcze trudno mi to pojąć...
Reply
4/22/2016 20:59:27
oj, ten komentarz powyżej miał być dla Jarka, ale mi się wpadł Twój w międzyczasie :) bardzo madre argumenty, gdyby nie Tosiek i Kajtek to bym zwariowala, mimo, że zdawalam sobie sprawe, ze nic nie trwa wiecznie. Twoj chłop to mój kolega? Któż Ty więc?? :)
Reply
4/22/2016 21:48:26
no, ja pamiętam, że u Ciebie (i o kotku było:) ale męża nie kojarzę! razem do szkoły z nim chod\ziłam, dobrze kombinuję? :)
Anna Borowicz
4/22/2016 21:03:53
Wyrazy współczucia . Tak po prostu .
Reply
4/22/2016 21:30:36
Aż mi łzy stanęły w oczach tak mądrze i pięknie napisałaś. Zwierzaki są moją rodziną i płaczę po nich tak samo jak po najbliższych.
Reply
Hana
4/22/2016 21:37:37
Pożegnałam już wiele moich kochanych zwierząt. To strasznie boli, mimo upływu czasu. Cudownie jest wspominać je, mimo bólu.
Reply
joanna r
4/22/2016 22:30:58
Psy i koty, które odchodzą nie skomlą i nie wyją, więc nie wiadomo kiedy cierpią. Trzeba je kochać aby wiedzieć...Płaczę razem z Tobą, bo za kazdym kto wart jest łez, łzy mogą płynąć, czułe, tęskne i z samego serca.
Reply
4/22/2016 23:02:10
"bo za kazdym kto wart jest łez, łzy mogą płynąć, czułe, tęskne i z samego serca..." DZIĘKUJĘ...
Reply
4/23/2016 08:01:31
Juz idę przeczytać, chociaż skóra mi cierpnie, najchętniej nie chciałabym wiedzieć. wiem, jak okrutni bywają ludzie... przytulam Stokrotko...
Reply
Orka
4/23/2016 21:22:49
Tak bardzo mi przykro...
Reply
4/24/2016 07:27:16
Wspolczuje. Kazda smierc jest ciosem dla bliskich. Pies to czlonek rodziny. Mamy jedno zycie a ono jest takie ulotne, krotkie. 3maj sie. Joanna-Jo
Reply
5/5/2016 00:10:23
Oj, aż mi się oczy zaszkliły.
Reply
5/10/2016 22:19:47
Tak...tez szukam jej ciepłych aksamitnych uszu na poduszce... Tyle lat razem... To tylko rozumie ten co ma i kocha zwierzęta. Witaj u mnie, a ksiązkę możesz kupić u mnie, pozdrawiam cieplutko
Reply
Piekny tekst, pelen milosci i szcunku. Wspolczuje, to za kazdym razem jest trudne.Sunia miala przy Tobie dobre zycie, a Tobie pozostaly piekne wspomnienia.
Reply
5/10/2016 22:16:44
To tak jak u mojej Tuni... nerki wysiadły... lece do Ciebie na bloga przeczytać, dziękuję za ten ciepły wpis...
Reply
5/10/2016 22:45:38
Dina nie mogę u Ciebie dodać komentarza, jeśli tu wrócisz to może zobaczysz ten wpis, pozdrawiam :)
Krzysztof
7/11/2019 08:58:25
Wielki szacunek a zarazem wielki ból zal cierpienie wrecz nie do opisania szczerze. Ja mialem inna sytlacje tez mialem psa rasy beagle suczke miala wtedy 14 lat ale zaczne od poczatku pojechalem pociagiem do zielonej góry po zone mojego dobrego kolegi w ramach przyslugi wiadomo nastepnego dnia w drodze powrotnej od samego rana bylem jakis nieswuj niepotrafie tego opisac strach zlosc lek brak czegos jakbym oczyms zapomnial albo ze cos mi grozi zlego wymieszane do takiego stopnia ze oszalec mozna bylo w pewnych mometach nadomiar tego pociag wlekl sie jak slimak jak na zlosc a samopoczucia mialem coraz gorsze wreszcie po prawie 5 godzinach jazdy wszedlem jakby mnie piorun sztrzelil powarznie dziwny wrecz przerarzajacy spokuj a czare goryczy przelalo lezaca smycz z przypiata obroza...nie pamietam ile godzin siedzialem sam ze soba z mysla dlaczego!!! Wiez miedzy czlowiekiem a psem jest wrecz niespotykana mozliwe ze boska zostaje mi jedno ze Stwórca ma plan dla kazdego z nas. Pozdrawiam Krzysztof z Bydgoszczy
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|