Powroty. I znów to samo. Coraz trudniej wracać nam z polskiego gniazda na nasze brukselskie śmieci. Dobre, znane, bezpieczne w podbrukselskiej wsi, z daleka od życia co to się teraz czasem granatem toczy. Dosłownie. Wybieraliśmy się jak sójki za morze. Tradycją już stało się nasze 24-godzinne opóźnienie w wyjazdach. Wmawialiśmy sobie, że powodem są koty. To po części prawda. Rozpuściliśmy trochę kocie towarzystwo. Właściwie to wprosiły się same wygryzając dziurkę w moskitierze w drzwiach na taras. Na tyle, by można się było przecisnąć do środka. Tacy nasi lokalni imigranci. Co za koci tupet! Dotknąć to - to się nie da, lękliwie pierzcha po kuchennej zasłonce w górę i kąsa za ręce. Ale do domu się pcha jak do siebie. Udaję twardzielkę, Ale nie będę owijać w bawełnę. Podbiły moje serce. Nawet ten cholerny Tadziczek, który mnie pogryzł do krwi i podrapał. Ledwie odrósł od ziemi, a już na Tośka fuczy. Sztywnieje, rośnie w oczach, wygina kark w złowieszczy łuk i robi zmysłowe: chaaa! . Inne koty bardziej przyzwoite. Co prawda nie są mistrzami przytulania i spontanu, Podchodzą jak wiewiórka na odległość dłoni trzymającej orzeszek, ale przynajmniej nie gryzą jak Tadziczek - tri kolor. Jeszcze Wam zdradzę, że Tadziczek jest kobietą, podobnie jak Franek i Rudek, Może dlatego są tak zadziorne. A może życie je nauczyło. No więc bujamy się z tą dziką kocią rodziną, która codziennie śpi sobie na krzesłach pod kuchennym stołem. - Przecież ich ze sobą nie zabierzemy. - gorączkowo myślę przed wyjazdem. Nie udało nam się AŻ TAK z nimi zaprzyjaźnić. Na szczęście Rudek poszedł natychmiast do adopcji. Zyskał nową tożsamość. Nazywa się teraz Migotka i jest rozpieszczany/a na maksa! Bardzo bym pragnęła, żeby jego mama mogła wiedzieć jak mu dobrze i nie przeżywała po kociemu straty dziecka. Czas odjazdu zbliża się nieubłaganie. W ostatni dzień budujemy dla nich ocieploną styropianem budę, przenosimy tam wszystkie akcesoria z tarasu. I huśtawkę, po której tak się lubią wspinać.
Kota przygląda nam się z wyrzutem. Żegnam się z nią długo. Na szczęście udało się ją przed końcem wakacji wysterylizować. Chętnie bym ją zabrała ze sobą. Tosiek też nie mówi "nie". Ale przecież nie może zostawić małych. Ciągle jeszcze daje im poczucie bezpieczeństwa, choć kocury mają już około trzech miesięcy. Szepczę jej do ucha: jak odchowasz te bachory to cię zabiorę, obiecuję. A teraz bądź dzielna i broń terytorium. Patrzy ze zrozumieniem i odpowiada potwierdzającym: "miau". W lodówce zapas kocich puszek i wiadro suchej karmy (na dobry miesiąc, później się dokupi) Dwie osoby mają codziennie dokarmiać koty: rano i wieczorem. Kotka chcąc mnie uspokoić, pokazała nam, że potrafi zadbać o siebie i swoje dzieci. Na moich oczach, ku mojej zgrozie zżarła mysz. Metodycznie zaczynając od głowy Aż chrupało. Patrzyłam jak zahipnotyzowana z mocno odczuwalnym obrzydzeniem. Mimo to nie mogłam oderwać wzroku. W głowie kotłowała mi się jedna bezsensowna myśl: "Dlaczego z myszy nie cieknie krew?" A kotka: chrup! Spojrzenie na mnie, na Tośka i dalej. Na koniec oblizała się i dumnie odeszła z zadartym ogonem. Nazajutrz na naszych oczach uczyła Franka jak ma sobie poczynać z myszą. Tadziczek z kolei łapie muchy. Niezłe towarzystwo! Odjeżdżałam ze łzami w oczach. Nie mogąc poradzić sobie z emocjami śmiertelnie pokłóciłam się z mężem. Zapachniało w powietrzu rozwodem. Natychmiastowym. Przeszło mi na wysokości: węzeł Konotopa, na południowej obwodnicy Warszawy. Znów był kochany. Kota. Długo miałam jej obraz pod powiekami jak siedziała do ostatka przy samochodzie. I patrzyła z wyrzutem w soczyście żółtawych ślepiach. Ponoć codziennie siedzi na parapecie kuchennym i czeka. Regularnie też przychodzi do miski po poranną i wieczorną porcję jedzenia. I napić się mleka. Wyobrażam sobie jak z radością biegniemy sobie naprzeciw na powitanie. Ale to dopiero za jakieś dwa miesiące. Dwa miesiące tęsknoty. - Ty kocia mamo! - mówi mąż. Zgrywa twardziela. A sama podsłuchałam jak ciepłym, wzruszającym głosem obiecywał kotce, gdy szukała oddanego do adopcji Rudka, że nie pozwoli nikomu już rozłączyć jej kociej rodziny. Słodziak!
9 Comments
Hanna Badura
9/4/2017 21:11:51
Bardzo mi się spodobała opowieść o kocich pożegnaniach, rozstaniach i powrotach.
Reply
Agnieszka Korzeniewska
9/4/2017 22:52:28
Dziękuję, właśnie wróciłam już z wakacji :)
Reply
Agnieszka Korzeniewska
9/7/2017 22:08:25
:) Basiu....
Reply
Agnieszka Korzeniewska
9/7/2017 22:08:59
I bardzo dobrze! :)
Reply
Agnieszka Korzeniewska
9/6/2017 23:03:45
Tak przed wyjazdem dostały, dzięki! :)
Reply
9/25/2017 14:41:10
Podobnie jak u psów, ruch jest w kocim życiu niezbędny. Czasem to oczywiście bardzo trudne lub nawet nie możliwie, nie mniej trzeba dać pooddychać kotu świeżym powietrzem :)
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|