"Być może potrzeba tyle samo wysiłku, żeby wpasować się w tłum, co by się z niego wyróżnić, ale w ten sposób stajesz w swojej obronie. To ci, którzy podejmują ryzyko, osiągają wielkość. Ci, którzy nie chcą się wychylić, nigdy jej nie posiądą" Dita von TeeseOd kiedy napisałam post "Donosiciel, czy bohater", chodzi za mną pewna historia wygrzebana z zakamarków ulotnej pamięci. W sumie bez żadnego związku z tematem. Historia, która - chciałabym, by się nie wydarzyła. A ona powraca jak bumerang, zwłaszcza, gdy śpieszno mi do szybkich, bezrefleksyjnych ocen. A wyglądało to tak. Lato było piękne tego roku, a mnie zachwycało dosłownie wszystko. Zachłystywałam się egzotyką Belgii, tak właśnie - jej egzotyką. No może nie bezkrytycznie, ale z wielką domieszką podziwu. W porównaniu ze zgrzebnym kolorytem PRL-u deszczowa szarość tego państwa była prawdziwą eksplozją barw. Pachniała wolnością. Nawet ten wspomniany, nieszczęsny deszcz, którym nas straszono - nie był w stanie ograbić mnie z zadowolenia życiem. Tym, tutaj belgijskim życiem. Byłam młoda i szczęśliwa na swój niewymagający sposób. Bo tak mnie nauczono. Oczekiwać niewiele. Tej niedzieli po raz drugi i ostatni pojechałam na wielki brukselski bazar, znane od XIX wieku rzeźnie: Les Abattoirs d`Anderlecht, nazywany potocznie"batuarem". Znali go nie tylko wszyscy Polacy. Przy nim słynny kiedyś, i nie wiem czy ciągle istniejący, bazar Różyckiego na warszawskiej Pradze wydawał mi się kupieckim żartem, nieporozumieniem. Właśnie skończyła nam się wiza i poruszałam się jak w niemym kinie prawie niczego z otaczającego mnie świata jeszcze nie rozumiejąc. Dopiero zaczynałam się uczyć języka. Nielegalna - nie mówiąca - szczęśliwa. Na przystanku przy abattoirs zatrzymał się autobus, do którego zostaliśmy poniesieni na rękach, ramionach, popychani brzuchami innych pasażerów. I wchłonięci. Wszyscy wracali z bazaru z wytargowanymi na cały tydzień kurczakami, żeberkami, warzywami i owocami. I nielegalnymi papierosami. Chwytaliśmy się wolną ręką drążków nad głowami, czegokolwiek; podskakiwaliśmy na zakrętach jak dyndające banany. Na najbliższym przystanku do autobusu weszła grupka hałaśliwych nastolatków. Z typową sobie nonszalancją śmiali się, wygłupiali i popychali. Szczególnie poszkodowana wobec ich zachowania była starsza, drobna pani. Kilka razy zacisnęła usta, ale gdy kolejnym razem poleciała na okno puściły jej nerwy i wykrzyczała coś o dzisiejszej młodzieży. Nie wiem tego na pewno. Mogłam się tylko domyślać, co w takich chwilach krzyczą wyprowadzeni z równowagi staruszkowie. A możne jej się coś wymsknęło o hołocie która tu się najechała? Tego też nie wiem. Mogę tylko zakładać takie scenariusze. Chłopcy spochmurnieli i zaczęli popychać starszą panią, już teraz z premedytacją, przekazując ja sobie z rąk do rąk jak szmacianą kukłę. Pamiętam, że miała na głowie lekki kapelusik. Jeden z nich strącił go jej z głowy, poszturchiwał i napierał na nią, a tembr jego głosu gęstniał i gęstniał. Kobieta utkwiła wzrok w czubkach swoich butów, jakby tam szukała ratunku, jakby żałowała swojej niewyparzonej gęby. Nie reagowała na popychania i wyzwiska. Bierna, tylko co raz głośno przełykała ślinę. Mimo tłoku zrobiło się wokół nich pusto. I cicho. I wiecie co? Na ponad 60 znajdujących się w autobusie osób nie zareagował NIKT.
Wśród tych sześćdziesięciu pasażerów nie znalazł się ani jeden prawy Arab modlący się 5 razy na dzień do swego Pana, żaden Katolik, ni bogobojny Żyd. Ani jeden porządny ateistyczny Belg, gardzący wyżej wymienionymi. Ani jeden porządny człowiek? Nie ruszył się kierowca, który całe zajście obserwował w lusterku. Ja też się nie ruszyłam. Pod czaszką kołatała na moje usprawiedliwienie wstydliwa myśl, że przecież... Nie jestem u siebie... Nie znam języka... Że deportują... Ale te głosy w mojej głowie budziły we mnie samej coraz większe politowanie i wstyd. Cały autobus "porządnych obywateli" został sterroryzowany przez trójkę marokańskich chuliganów, z których najstarszy nie mógł mieć więcej niż 16 lat... Wysiedli na następnym przystanku. Kobieta podniosła z podłogi zdeptany kapelusz, oczyściła go z grubsza, wyprostowała się i założyła na głowę. Utkwiła pusty wzrok wysoko ponad nami. Gdy zwróciła się w stronę drzwi - rozstąpiła się ludzka ciżba. Wysiadła w milczeniu. Autobus skręcił za zakrętem i na zawsze straciłam ją z oczu.
13 Comments
Agnieszko! Zawsze gdy czytam Twoje posty układa mi się w głowie komentarz. Zaraz potem mam pustkę. Boe nie znajduję słów. Chciałabym pięknie ubrać to, co powiedzieć chę, ale jakoś nie wychodzi.
Reply
Agnieszka Korzeniewska
3/19/2018 23:13:48
:) To wielki komplement dla mnie , dziękuję :) Naprawdę. Chciałabym, by moje posty skłaniały do refleksji, mąciły umysł, niepokoiły i zachwycały... ale zbyt wiele wymagam! :) a wracając do tematu, często mnie ten swoisty fenomen przewagi zła nad dobrem zastanawia. Na szczęście, czasami znajdują się pojedynczy ludzie o wielkich, walecznych sercach i oni ratują honor większości nas, tchórzy. Pozdrawiam i dobranoc :)
Reply
3/19/2018 22:19:30
mysłe, że obojętnie jacy by to nie bylyi chuligani , wszędzie być może nikt by nie zareagował..
Reply
Agnieszka Korzeniewska
3/19/2018 23:06:32
Ależ oczywiście! Zgadzam się w pełni. Opisałam sytuację w pewnych okolicznościach, której byłam świadkiem. Ale przecież mógł być to polski autobus, polscy chuligani, niemieccy, amerykańscy, chińscy...
Reply
Agnieszka
3/20/2018 16:05:46
Tak, to prawda!
Reply
Piotr Czyż
3/20/2018 06:54:39
Może dzieje się tak, ponieważ każdy z tych niereagujących uwierzył w jakąś myśl? W Twoim wypadku, "że deportują". W jakimś innym, że dadzą po mordzie albo co gorszego, albo że to nie moja sprawa, albo że się pobrudzę. Cokolwiek...
Reply
Kiedy obserwuję podobne sytuacje w naszej polskiej rzeczywistości, to zastanawiam się, gdzie podziała się odwaga, wrażliwość na krzywdę, empatia, czy poczucie sprawiedliwości. Gdzie są Ci bohaterowie, którzy wzniecali powstania, stawiali opór, narażali życie? Dziś nie potrzeba tak wielkiej ofiray, żyjemy w pokoju. Trzeba być tylko przyzwoitym człowiekiem.
Reply
Agnieszka
3/20/2018 16:07:57
Widać, to nie tylko nasza polska przypadłość...
Reply
Joanna
3/20/2018 10:21:12
I ja kiedys za dlugo zastanawialam się CZY nie wkroczyc, ale strach w takich okolicznościach jest naturalny, i czeka się na impuls obrony ze strony tłumu bo w nim jest siła. Zdarza się jednak że prędzej zareaguje staruszka która ma do stracenia TYLKO życie...
Reply
Agnieszka
3/20/2018 16:09:05
No właśnie, każdy ogląda się na drugiego, że ktoś zacznie. Okaże się odważniejszy. Pozdrawiam
Reply
Strach jest rzeczą ludzką. Nigdy nie wiemy, co znami zrobi, co nam podpowie, jak się zachowamy. Wydaje nam się,ze zachowalibyśmy się tak a nie inaczej. Ale tylko nam sie wydaje. Bo kiedy przychodzi rzeczywistość zachwujemy się inaczej i sami nie rozmumiemy, dlaczego tak się dzieje... Pozdrawiam
Reply
Agnieszka Korzeniewska
3/23/2018 16:22:37
Pięknie to skomentowałaś. tak po prostu, prawdziwie jak jest... dziękuję
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|