Oto krótka historia na temat, jak zabiłam się swoją własną bronią. :) :) :) "Od dziś potraktuj swoje życie jak wielkie laboratorium naukowe, w którym Ty - jesteś naukowcem". - czytam swój własny cytat z "365 dni mocy" - "Nie ma nieudanych eksperymentów, bo każda w Twoim mniemaniu porażka to koło napędowe Twego rozwoju - dostarcza cennych wniosków, które możesz zapisywać w kajeciku duszy" No więc traktuję, wedle własnych słów, życie jak laboratorium. Czasem jednak słabo na tym wychodzę. Nie na darmo laboratorium kojarzy mi się z chemią, a ta, unikała mnie jak ognia. Za to ja nie unikam nowych sytuacji, nie uprzedzam się do ludzi i nacji. Lubię eksperymenty, wyzwania i niespodzianki... A życie złośliwie mnie nimi obdarowuje. Taka historyjka sprzed tygodnia. Lubicie dać sobie jeszcze jedną szansę? Ja tak, często daję ją sobie i innym ludziom. W tyle głowy mam zawsze myśl, że dostałam ogromną ich ilość, gdy przyjechałam do tego deszczowego kraju, wiele lat temu. Wiedziona tą filozofią postanowiłam wejść do pierwszego z brzegu zakładu kosmetycznego w pobliżu pracy. Zawsze korzystam z usług zaprzyjaźnionych kosmetyczek w mojej okolicy zamieszkania, ale dlaczego chodzić utartymi ścieżkami. Trafiłam na Azjatów, co w Belgii jest tak naturalne, jak w przypadku każdej innej, licznej tu narodowości. Od razu oświadczam, że nie kierowałam się skąpstwem, bo cen nie mieli wcale mniejszych, niż inne, liczne w tej części Brukseli zakłady kosmetyczne. Pierwszym zaskoczeniem było to, że kosmetyczkami byli sami panowie. Jak ich w tej sytuacji nazwać? Bo chyba nie: panowie kosmetycy! Zakład czysty, panowie mili, asortyment duży. Na dzień dobry kawa i ciasteczko, co od razu podniosło mój i tak wysoki poziom kredytu zaufania. Powiedziałam o co chodzi i pan zapamiętale zaczął wywijać pilnikami. Mało mi palców nie pourywał, ale muszę przyznać, że piłował choć brawurowo, to pewnie i z gracją. Dopóki nie ściął mi kawałek opuszki (opuszka?) Krew trysnęła, jak to bywa z takimi ukrwionymi miejscami, ale pan niezrażony bezowocnymi próbami zatamowania krwotoku piłował zapamiętale dalej. Chcę oszczędzić Wam szczegółów, ale z coraz większym przerażeniem patrzyłam na zmasakrowany palec, mieszaninę pyłu z paznokci z krwią i rozmazana czerwień na pilniku. Czułam, że mięknę nie tylko w górnych kończynach, ale i dolnych. Musiałam wyglądać blado, bo pan przerwał operację upiększania, zadumał się, pomamrotał coś pod nosem wstał i podszedł do wieszaka. Z kieszeni kurtki wyjął paczkę papierosów, a z niej jednego z nich, podszedł do "operacyjnego stołu" i rozkruszył go przede mną. Moje oczy stawały się coraz większe, apogeum swych rozmiarów osiągnęły, gdy pan najspokojniej w świecie posypał mi krwawiący palec śmierdzącym tytoniem, wymieszał, zrobił krwisto-tytoniową papkę, po czym... najspokojniej w świecie kontynuował swoją pracę. Nie musicie mi mówić, też byłam bliska zwymiotowania, zwłaszcza, że źle znoszę widok krwi, nie mówiąc już o krwi na narzędziach i pilnikach. Dlaczego nie wstałam i nie wyszłam? Dobre pytanie! Pewnie chciałam, jak zwykle naiwnie, doprowadzić wszystko do szczęśliwego końca. No i: patrz wyżej; wierna swojej maksymie - traktowałam to wydarzenie jako "laboratorium życia" Wyszłam z niego ze zmasakrowanym palcem, z czarną, tytoniową obwódką wokół palca i ciężką, trzykrotną szpachlą lakieru do paznokci. Mąż stwierdził, że sama lepiej bym sobie sto razy zrobiła, no, ale przecież - zawodowcy też muszą się na KIMŚ uczyć fachu... Dla dobra nauki, estetyki i Bóg wie czego z rezygnacją przyjęłam rolę myszy doświadczalnej. Szczęśliwy finałZamawianie rzeczywistości nie pomogło. Nie mogłam patrzeć na swoje paznokcie i po trzech dniach poszłam do pierwszego lepszego zakładu, najbliżej mojej pracy, by jakoś doprowadzić je do stanu używalności (boląca opuszka ciągle daje mi o sobie znać, na szczęście żadna infekcja się nie wdała) Duży zakład, miła atmosfera, nieustający ruch w rodzinnym interesie. Zajął się mną anioł w postaci pięknej dziewczyny o orientalnej urodzie. Lubię zgadywać narodowość ludzi w tym tyglu ludzkich nacji jakim jest Bruksela. Można powiedzieć, że rdzennych Belgów spotykam już w mniejszości. Ta rodzina (matka, dwie córki i dwóch synów) wyglądali na Arabów. Każdy z nich miał na szyi wyłożony łańcuszek z krzyżykiem, co sugerowało, że są chrześcijanami. Aramejczycy, których jest tu całkiem sporo? Zgadywałam. Okazali się być Libańczykami. Dziewczyna z zawodu zajmująca się medycyną estetyczną zadbała o moje zmasakrowane paznokcie, doprowadzając do stanu niemowlęctwa. Dowiedziałam się wiele ciekawostek z życia w ich ojczyźnie. Do przyjaznej pogawędki dołączyły inne panie: przeurocza Marokanka, Murzynka i starowinka Belgijka, która była ich pierwszą klientką, osiemnaście lat temu. Dziś przychodzi z balkonikiem z pobliskiego domu starców obciąć paznokcie, podrzemać w cieple suszarek do włosów, czy uciąć pogawędkę. Po czym wraca do siebie. Reasumując...Potraktowałam po raz kolejny swoje życie jak laboratorium naukowe.
Straciłam paznokcie, ale odrosną. Przy okazji dowiedziałam się wiele na temat prawdziwej pielęgnacji, przyjrzałam się swojemu zapędzonemu życiu, na chwilę włączyłam pauzę w pilocie. Poznałam kilka wartościowych osób, które mimo, że inaczej Go nazywają, to tak naprawdę - modlą się w imię tego samego Boga. Spojrzałam na światopoglądy innych ludzi, które choć niby różne - tak naprawdę, bardzo przypominają mój własny. Poczułam jedność z wszechświatem, jakkolwiek to idiotycznie brzmi. W piątek wracam tam znowu. pretekstem jest pedicure, choć tak naprawdę pragnę na nowo zaczerpnąć dobrej energii i podzielić się własną. na Azjatów dawno minęła mi złość za moje palce, właściwie, to jestem nawet im wdzięczna... "Nie ma nieudanych eksperymentów, bo każda w Twoim mniemaniu porażka to koło napędowe Twego rozwoju - dostarcza cennych wniosków, które możesz zapisywać w kajeciku duszy"
2 Comments
No to byłaś twarda!
Reply
12/15/2019 20:47:09
Ja byłam niestety mniej asertywna i zapłaciłam za to wysoką cenę :)
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|