Gdy oczy błękitnieją to znak, że nachodzi czas rozstania. I tak jak przemijają pory roku, dzień i noc, każda opowieść o miłości, zwanej życiem, ma swój początek i koniec. Kajtek był najdłużej "obecnym" psem w naszej rodzinie. Miał przed nami swoją mroczną przeszłość, do której nie mieliśmy wstępu. Była pełna poranionych łap, dni przymierających głodem i strachem, oraz pewnością, że człowiek, o pardon: pies - może ufać tylko sobie. Najdłużej „obecnym” psem, znaczy tyle, że o życiu wiedział najwięcej. Podczas gdy Tunia i Tosiek miały swoje ściśle określone dzieciństwo, i nie znały innego, jak pełnego pieszczot i kochających ludzi, bez względu na to w jak wstrętnej norze życie ich wzięło początek; Kajtek posiadał tą ciężką uważność, która mówi, jak znojny i bolesny może być świat, a w nim paradoksalnie piękne i upojne biegi na skróty pośród szumiących traw, aż do ostatniej chwili wytchnienia w silnych, niezawodnych łapach. Łapach, które nieraz wyprowadziły go cało z niejednej beznadziejnej sytuacji... Mały psi rycerz, o wielkim o walecznym sercu. Miał swój styl i naturę psiego mędrca. Bezbłędnie potrafił ocenić sytuację, wiedział z kim podzielić swoje ścieżki, przeciwko komu walczyć lub w czyjej obronie stanąć. Zwinność, duma i prostota, która pozwalała wygrywać z kunami i innymi leśnymi akrobatkami. A kiedy było trzeba, wykazywał cierpliwość filozofa nakazującą czekać dniami i nocami na szczęśliwy obrót sytuacji, choć czasami z żołądkiem przylegającym do kręgosłupa, i trawiącą ciało gorączką. Mogłabym przytaczać tysiące wzruszających historii z życia tego bezpańskiego, małego psiaka, który pewnego dnia pojawił się w naszej nadbużańskiej wsi, wywalczając sobie z marszu pozycję psiego lidera. Mogłabym opowiadać o tym, jak bez litości okradał „bogate” suczki z ich pożywienia w miskach i oddawał łupy bezpańskim, w skundlonej beznadziei, karmiącym swoje szczenięta matkom. Jak pewnej letniej nocy rozkochał w sobie miejską, aksamitną sukę z długimi rudymi uszami, która ugodzona strzałą amora o żadnym rasowym psie nigdy słuchać już nie chciała. Jak nas sobie „wychodził” i postawił swój los na jedną kartę, wyruszając z nami w nieznany świat. Pies, który kierował się w życiu nieprzeciętnym instynktem i ogromną psią inteligencją. Pies, do którego mam większy szacunek, niż do niektórych przedstawicieli homo sapiens. Niejednego bezpańskiego psiaka wyprowadził „na ludzi” ucząc polować i przeżyć w nieprzyjaznej ludzkiej dżungli. W jego oczach nigdy nie widziałam wahania ni cienia strachu, gdy spektakularnie wygrywał potyczki z dwukrotnie większymi od siebie przeciwnikami. Na spacerze jednym ciosem łamał kark szczurowi i koniecznie chciał mi go w darze przynieść do domu Pewnego dnia, zaprowadził porządek na naszej belgijskiej ulicy, przeganiając wszystkie panujące tam rozbestwione, okoliczne koty - giganty, by nie śmiały nigdy więcej spadać znienacka na głowę płochliwej suki beaglicy. Ona jedna mogła robić z Kajtkiem co chciała i używała sobie go do woli, a on z cierpliwością rozkochanego uczniaka godził się na jej wszystkie sucze fochy. W końcu wychował Tośka. Nauczył go wszystkiego co przyzwoity pies powinie wiedzieć od swego ojca. I podobnie jak w stosunku do Tuni cierpliwie znosił, gdy Tosiek brał jego całą głowę w paszczę śliniąc ją niemiłosiernie. ![]() A gdy wtapiał we mnie z miłością swoje błękitniejące oczy i nadstawiał parę czujnych, małych uszu, wiedziałam, że nasza wspólna historia dobiega końca. Szeptałam mu wieczorami cichą osobistą piosenkę: Opowiedz mi pieseczku jakie sekrety skrywasz w poranionych łapach. I jakkolwiek ciężkie twoje życie było kiedyś i owiane tajemnicą, teraz pragnę, byś dochodził swoich dni jak król. Tak... Wszyscy w domu wiedzieli, że Kajtek wszystko może. Spać do woli, jeść do syta. Bo jest na zasłużonej emeryturze. Psi weteran. Ostatniego dnia zdyscyplinowany jak żołnierz na służbie, ostatkiem sił nie dał się zostawić w domu i musiał z nami odbyć wyczynowy, długi spacer. Nasz codzienny rytuał. Pożegnanie z codziennością. W swoim tempie z jęzorem do ziemi, ale jednak ukończony. Jakby chciał zabrać ze sobą zapach i soczystość traw, powiew i szum wiatru w uszach, bo oczy dawno pokryte błękitną mgłą, nie widziały nic. Cichutko i bez wielkich pożegnań odprowadzałam go tuląc w ramionach pod tęczowy most, aż do ostatniego uderzenia dzielnego serduszka, które biło coraz wolniej, wolniej, aż nastała cisza. Dalej musiał pójść sam na spotkanie swojej beaglicy. Wyobrażam sobie, jak biegają teraz razem po tęczowych łąkach, na przełaj, do utraty tchu. Uśmiecham się przez łzy, czekając, aż wybrzmi tęsknota bez histerii, zwykła kolej istnienia. Tak kończy się opowieść o Kajtku. Najmniej widocznym, a najbardziej obecnym w naszym życiu psie.
Psie, który odszedł otulony miłością, tak jak bardzo był tego wart.
15 Comments
Agnieszka
5/17/2017 10:30:48
Taki był Kajtek kochana Basiu, nieustannie wywoływał we mnie wzruszenie swoją... ludzkością. Sciskam...
Reply
Agnieszka
5/17/2017 11:16:48
Balsam od Ciebie na moją smutną, lecz pogodzoną z losem duszę, dziękuję :)
Reply
Aga
5/17/2017 16:34:53
Oj bardzo... można powiedzieć, że na swój psi sposób celebrował życie... dziękuję i tez pozdrawiam :)
Reply
Agnieszka
5/22/2017 06:58:22
Tak. Bardzo. choć był najmniej rozpieszczonym z naszych psów. teraz zrozumiałam co towarzyszyło tej głębokiej miłości. ogromny szacunek do zwierzęcia.
Reply
Antoni Relski
5/21/2017 12:58:26
Głęboko zamyśliłem się po tym tekście.
Reply
Aga
5/22/2017 06:59:00
Pozdrawiam Antoni...
Reply
Aga
5/23/2017 09:12:28
Dziękuję Asiu
Reply
aga
5/24/2017 20:30:53
:) pozdrawiam...
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|