Post w ramach projektu kwietniowego Klubu Polki na Obczyźnie.Jadąc tu pierwszy raz, cóż o Niej, o Belgii wiedziałam? Prawie nic. Jedynie tyle, że to niewielki kraj w środku Europy, że Bruksela jest stolicą Unii Europejskiej, że jest mokra i pochmurna. Oraz to, że dla większości mieszkańców Podlasia skąd pochodzę, stała się naszą Ziemią Obiecaną. Prawie każdy z mego małego miasteczka i okolicznych wsi, był,( chociażby gościnnie) , jest, lub zachodzi duże prawdopodobieństwo, że wkrótce tu będzie. Dla mnie i mego ówczesnego chłopaka, a obecnie męża, była to przede wszystkim wspaniała przygoda. Ucieczka od siermiężnej rzeczywistości, choć na chwilę, posmakowanie tego lepszego świata. Jego namiastką, takim przedsmakiem, oknem na świat, był Gdańsk, gdzie wówczas studiowaliśmy. Nie mieliśmy oczekiwań, jedynie wielką ciekawość i zaufanie do życia. Urlop dziekański i trochę pożyczonych dolarów w kieszeni. I pewność, że z Belgii każdy wraca bohaterem.
Jednak rzeczywistość napisała swoją własną opowieść. Mój pierwszy dzień pozostał w mojej pamięci na zawsze, powraca specyficznym zapachem i jego echa pobrzmiewają już nie pierwszy raz w moich publikacjach. Plac Hermann Dumont w skądinąd przepięknej secesyjnej dzielnicy St Gilles, zamieszkałej prawie w całości przez emigrantów, w dużej mierze - tych nielegalnych. Ulubione miejsce Polaków. Mimo, że minęło tak wiele lat, ciągle czuję się tam u siebie. Wracając do tego jesiennego dnia, pamiętam, że to była niedziela. W brudnej, obskurnej stacji benzynowej na rogu drzemał stary Arab. Po pustych ulicach lodowaty wiatr znad Morza Północnego roznosił śmieci, a z rozerwanych worków unosił się ich mdło-kwaśny smród... Dom, pod który nas przywieziono okazał się prawie równie nierealny, jak fałszywe zaproszenie od nieistniejącej cioci z Beneluxu, kupione za grube pieniądze, które stanowiło naszą przepustkę do nieba bram. Tak się wtedy podróżowało na Zachód... Dalej było tylko gorzej. A właściwie - bardzo źle. I stojąc tak bezradnie wobec nowych perspektyw; bez języka, bez rodziny, bez pieniędzy - poczułam się oszukana, jakby mi kto dziecko zamienił przy porodzie. Następne dni przywróciły wiarę w ludzi, dzięki którym zawdzięczam wszystko. Ktoś przygarnął, znalazł pracę, pomógł wynająć samodzielne mieszkanie. Ktoś nauczył podstaw języka. To miasto, zaczęło nas uczyć życia jak najlepsza matka. Zaczęło też odkrywać przed nami swoje piękno, uchylać rąbka tajemnic zarezerwowanych dla uważnych i wytrwałych obserwatorów. Dziś, gdy ktoś mi mówi, że Bruksela jest brzydka - uśmiecham się i myślę: gadaj zdrów! Potrafię jednym tchem wyliczyć powody, dla których ją kocham. Darzę uczuciem, które rodziło się powoli, poprzedzone falstartem - przygnębiającym zapachem śmieci w polsko-arabskiej dzielnicy St Gilles. I mimo, że od wielu lat mieszkam za Brukselą, czasami wracam by pochodzić tamtymi ścieżkami, popodziwiać piękno secesyjnych kamienic, zatopić się w swoje - tamte klimaty.
4 Comments
Agnieszka
5/7/2017 23:31:47
dziękuję :)
Reply
Brukseli można zarzucać wszystko, ale nie jest brzydka... Też nie rozumiem kto na to wpadł. Fakt architektura jest dość zdywersyfikowana, ale to jest urok Brukseli. Tak samo jak np. nowy Parlament - niby dziwnie wygląda, ale ma historię i znaczenie, a nie jak 99% budynków na świecie postawione, żeby stało.
Reply
Agnnieszka
5/30/2017 21:11:54
Zgadzam się w zupełności :)
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|