Pasja - nadprzyrodzona siła I nastały krótkie noce, szybkie dni. Zmęczenie i niejednokrotnie desperacja. Gdy stałam się gościem we własnych progach świętego spokoju. Chwile euforii, za wysokie progi i twarde mury nie do przebicia. I gdyby nie to, że pasja jest ogromną namiętnością, która staje się nadprzyrodzoną siłą, dawno złożyłabym broń. Ukochałabym bezpieczne powroty, comiesięczne, regularne wpływy na konto; moich, jakże bezpiecznych, bo znajomym narzekaczy w pracowniczej windzie. https://www.korzeniewska.com/blog/pasja-nadprzyrodzona-sila Tak pisałam 9 marca 2017 roku. Jest koniec maja 2019 roku. Co się stało z tamtą dziewczyną w dojrzałej kobiecie? Czy pasja nie wygasła? Czy jest dalej nadprzyrodzoną siłą, czy może garścią spopielałych nadziei? ????? Spojrzałam na datę ostatniego posta i zrobiło mi się głupio, by nie powiedzieć - łyso. Przypomniały mi się słowa Róży, że tęskni za tamtą Agą. Różo, ja też za nią tęsknię! Ale kocham również tą kobietę w sobie jaką jestem teraz - choć może trochę odartą ze złudzeń, bardziej doświadczoną, bardziej mierzącą siły na zamiary. Gdy sięgam pamięcią wstecz, do początków mego blogowania, to jakbym wspomnieniami wracała do świata szczenięcych lat. Taka analogia. Gdy wszystko było jeszcze świeże, niewinne, naiwne. Piasek w piaskownicy parzył w rozgrzane stopy, a chleb ze smalcem i musztardą smakował lepiej niż cokolwiek później. Dzielenie się kęsami kanapki i butelka przechodzącej z rąk do rąk oranżady dawała poczucie wspólnoty. Radość życia zapierająca dech! Wyobraź sobie drogi czytelniku, że dziś próbujesz żyć jak wtedy. Radość nie ta sama, przyjemność nie ta sama, nie ten sam smak. Już nie jestem tamtą dziewczynką w piaskownicy, tamtą blogerką, autorką pierwszej książki gotową pędzić na koniec świata, ruszając w przysłowiową podróż za jeden uśmiech. Dziś myślę, choć nie bez nostalgii, że tamten entuzjazm, jakże wielki, w pewnym sensie był bardzo egoistyczny. Dziś też już wiem, że pewnych rzeczy po prostu nie zrobię, bo przedkladam nad nie: bycie z rodziną/ własny odpoczynek/ zdrowie/ bardziej niż wcale przespane noce. Wszystko ma swoją porę. Szaleństwo młodości i cierpliwa rozwaga wieku dojrzałego. Choć z szaleństwa, które jest pokarmem duszy prawdziwi marzyciele tak do końca nigdy nie wyrastają. Ale marzą bardziej realnie i kontrolowanie. Dziś działam rozważniej. Bardziej planowo. I liczę koszty. Dziś bardziej szanuję bliskich, szanując swój - dla Nich czas. Dziś już nie wstydzę się mówić, że wartość, którą tworzę i wnoszę do świata - musi być ceniona, a co za tym idzie wynagradzana, by mogła się mnożyć i dziać. Dziś chcę pomagać innym, którzy spalając się w ogniu namietności - swojej pasji, nie wiedzą jeszcze, że są uwodzeni przez świat. Że tylko krótkotrwały romans, nie obietnica zbawienia. Jeśli nie zadbają o siebie, świat o nich nie zadba tym bardziej. Nie zadbają fachowcy i doradcy. Ani czytelnicy. Ani wydawnictwa. Łaska fanów na pstrym koniu jeździ - więc musisz mieć dystans do ludzi i życia. Tego akurat nigdy mi nie brakowało, ale zwracają się do mnie osoby, które boleśnie się zawiodły, myśląc, że te wszystkie przyjemności są dane w pakiecie raz na wieki. Zawsze chciałam tworzyć "pozytywne treści" (tak to ładnie się nazywa) w tym często parchatym życiu, ale jednak - ŻYCIU, w myśl zasady: "lepszy wróbel w garści, niż skowronek na dachu". No i postanowiłam założyć firmę (któryż to już raz!), tym razem autorską. Było to jakiś czas temu. I było to w Polsce. Że też Bóg nie uderzył laską w ścianę (głowę), jakąś błyskawicą nie zatrzymał mojej ręki, gdy podpisywała stosowne papiery w urzędzie miejskim. Nie zdążyłam jeszcze powiedzieć "A", gdy już miłościwie nam panujący ZUS, powiedział w moim imieniu "B" wzywając mnie na dywanik w swoje wysokie progi. Z naburmuszonych min pań urzędniczek odczytałam powagę sytuacji, które z niechęcią cedząc informacje, najwyraźniej grobowe milczenie uważały za swoją urzędniczą cnotę i powinność. Zanim rozwinęłam skrzydła, juz mi je ZUS zaczął zwijać, próbując mnie wmanewrować w podwójne opodatkowanie, czy coś takiego. Nie znam się na tym i pewnie uszłoby to mojej uwadze, gdyby nie chciano ode mnie wyrwać to, czego nie zdążyłam jeszcze zarobić. Sugerowaniu mi, że okradam państwo polskie mówię stanowcze: NIE - rzekłam w duchu i.... wzburzona napisałam 4 strony wyjaśnienia i uzasadnienia z sugestią, że powinno mi się raczej dokładać, lub zwrócić mężowi to - co dokładał do moich wyjazdów do Polski w celu krzewienia kultury. Praktycznie za friko. Panie zdumione patrzyły jak dobieram kolejne kartki A4. Postawiłam kropkę i jeszcze tego samego dnia zamknęłam swoją działalność w kraju nad Wisłą. (w moim przypadku nad wartkim Bugiem) Z hukiem. Raz na wieki! Postanowiłam być artystką "na swoim" gdzie indziej. Gdzie mnie nie traktują jak potencjalnego złodzieja. Wyjaśniają, o co pytam (bo są przeciez konkurencyjne "zusy" i jak mi się nie spodoba, mogę odejść) Że częstują mnie kawą i herbatą, gdy przychodzę na umówione spotkanie z urzędnikiem odnośnie firmy. (a jestem tylko szarym petentem, nie bratową naczelnika - takie traktowanie to tu humanitarna, społeczna norma) W końcu jest. AGA UNLIMITED, bo w swojej kreatywności ogrniczać się nie będę, w otwartych horyzontach też. I bez limitów będę wspierać amatorów artystów, których świat często nie ma szans poznać z różnych powodów. Powoli wracam do blogowania. Powoli wracam do siebie sprzed miesięcy, prawie lat. Jakbym wróciła z wakacji od życia. Na legalu, otwarcie, nie z przygiętym karkiem. Znów piszę. Bo przecież - autor co nie pisze - to jak człowiek, co nie oddycha. Cieszę się, że oddano mi mój tlen.
2 Comments
|
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|