Poranek wstawał leniwy. Pozwoliliśmy sobie dziś na trochę dłuższe spanie. Nocowała u nas S. Dzieci miały na później do szkoły. Ja z mężem, każdy zaplanował swoje biurowe sprawy w domu. Boso, w krótkiej koszulce, z kubkiem kawy witać nieśpiesznie wspaniały, słoneczny wtorkowy poranek - bezcenne. Rozmowy przy kruszącym się „croissancie”, bagietka na śniadanie z konfiturą fromboise, poranna lektura – takie to wszystko z lekka francuskie, dobra jakość spokojnego życia. Dzieci udają się na uczelnię. K. ma odwieźć S. w pobliże metra. Wychodzą. Siadam do komputera. Na ekranie telefonu pojawia się imię mojej siostry. Nie zdążyłam odebrać, za chwilę dzwoni ponownie. Z lekko spłoszonym sercem odbieram i pierwsza myśl, ktora przychodzi mi do głowy, to taka, że coś z rodzicami nie tak. Poranne, natarczywe telefony nie przynoszą zazwyczaj dobrych wieści. Siostra z ulgą oddycha słysząc mój głos. Zamach w Brukseli. Terroryści zaatakowali lotnisko w Zaventem, zaledwie kilka kilometrów od nas. Jeździmy nieraz w pobliże pooglądać schodzące do lądowania samoloty. Czasami stamtąd latamy do Polski. W telwizji słyszę, że zaatakowano również metro Maelbeek. Włos jeży mi się na głowie. W tym kierunku pojechał K. z S. Już nie moge się do nich dodzwonić. Stają mi przed oczami wspomnienia ataków na World Trade Center, a także te ostatnie z Paryża. Brak połączenia z wybranym numerem to zły zwiastun. Na szczęście kilka trwających wieczność minut przerywa dźwięk dzwonka. Dzieciom udaje się do mnie dodzwonić. Wracają. Bruksela jest już zblokowana niemocą, sparaliżowana strachem i chaosem. Gdy wszystkie sposoby łączności zawodzą, na wysokości zadania staje znienawidzony przez niektórych Facebook. Ludzie odnajdują się i komunikują na ścianach. Jak podczas wojny, gdy szukano swoich bliskich. Rodzą się społeczne inicjatywy, by organizować transport w określonych dzielnicach. Przecież komunikacja miejska jest sparaliżowana. Wiadomości spływają kropelka po kropelce. Weryfikuję i odchaczam kolejno znajomych. Uff! Są bezpieczni. Niektórzy o mały włos nie znaleźli się w centrum krwawych wydarzeń. Ktoś tego dnia nie pojechał kolejką, bo zaspał, inny był w wysadzonym metrze pół godziny przed wybuchem. Ktoś inny wyjątkowo dziś zamiast metrem wsiadł do autobusu... Tym razem się udało... TYM RAZEM? Czy ja to powiedziałam? Czy to nie żałosne, że „tym razem” moim bliskim i mnie udalo się nie zginąć? Czy tak odtąd ma wyglądać nasze życie? Dzwoni znajoma, czy nie odbiorę jej kuzynki, która przyleciała tego ranka do Brukseli na święta. Miała szczęście, została „tylko” ranna. Z lotniska przewieziono ją wraz z innymi poszkodowanymi do centrum miasteczka Zaventem (podmiejska dzielnica Brukseli, gdzie znajduje się lotnisko) Miejsca w karetkach ustępowano ciężej rannym. Zanim wyruszę z domu, mam informację, że ktoś był bliżej i już odwiózł ją do szpitala. Najbliższy szpital obsługujący ofiary zamachu to akademicki Saint Luc. Nie nadążam odpowiadać na telefony i wiadomości rodziny i znajomych z całego świata. Czuję, że jesteśmy dla nich ważni. Wszyscy się martwią, więc staram się odpowiedać na bieżąco. Jednocześnie zaczyna się w mediach, na portalach społecznościowych cały ten łzawo-emocjonalny cyrk na kółkach. Solidarność z poszkodowanymi to piękny gest, ale podejrzewam, że deklaracje typu:”Je suis Bruxelles” nie robią na terrorystach najmniejszego wrażenia. Możemy sobie... pogadać. Celują w tym, jak zwykle politycy. Stroszenie piórek, zapewnienia, kondolencje, sraty-pierdaty. W piękne papierki owijają rzeczywistość, ci którzy za przysłowiową garść srebrników sprzedali nasze bezpieczeństwo. Bo nie mam najmniejszych wątpliwości, że zaistniałej sytuacji w Europie winni są pazerni politycy. Zachłanni na władzę, wpływy, pieniądze. Ich krótkowzroczność, sprzedajność, nieudolność. Nasza piękna demokracja, z której tak byliśmy dumni, stała się batem na nasze i naszych dzieci głowy. Ale to nie wystarcza pani Merkel i bandzie jej podobnych. Z pewnością historia kiedyś oceni ich działania. Szkoda tylko, że będzie to nas dużo kosztowało. Z demokracją jest jak... z perłami rzucanymi przed wieprze. Sorry za to porównanie, ale jest ono według mnie niezwykle trafne. Nie wszystkie społeczeństwa dorosły do tego, by korzystać ze zdobyczy demokracji. Nie poznają się. Nie docenią. Zdepczą, zniszczą, stłamszą. Nie zostanie na kamieniu kamień ze starej cywilizacji. Dlatego trzeba ich izolować. Nie da się ich edukować. To mrzonki naiwnych polityków, ktore niestety się nie sprawdziły. Ile trzeba jeszcze istnień niewinnych ludzi, by ta prawda dotarła do toczonych korupcją i chorą ideologią głów? Wiem, że nie wszyscy się ze mną zgadzają. I dobrze. Ja też nie muszę się ze wszystkimi zgadzać. Znam ten kraj od ponad dwudziestu lat i niestety pozbyłam się złudzeń. Pamiętacie szumne hasła polityków i idealistów po zamachach w Paryżu?
„Udowodnimy, że nie da się nas zastraszyć, że będziemy żyć z godnością, celebrować naszą codzienność, chodzić do teatrów, kina...” CHA-CHA-CHA. Chciałoby się zaśmiać, tylko niestety, nie jest nikomu do śmiechu. Swoją drogą terroryści muszą mieć świetny ubaw z tych internetowych deklaracji. Raz, dwa pokazali nam kto tu rozdaje karty i gdzie jest nasze miejsce. Pozaganiani jak szczury do nor, siedzimy w naszych domach, pozamykano nam metra, tunele, szkoły, uczelnie... Oto nasza wolność. Możemy sobie jedynie popisać na FB, na blogach, na forach... Tylko politycy mogliby powstrzymać odważnymi i radykalnymi decyzjami to szaleństwo. Ale politycy nie jeżdżą metrem. I to nie ich bliskich zasuwa się w plastikowe worki... Oni mają na to wywalone, jak mawiają młodzi. To, że zamachy będą nie było dla nikogo czymś nieprzewidzianym. Tylko skala i czas nie były nam wiadome. Nie jesteśmy zaskoczeni. Jesteśmy przygnębieni. Już wiem, że nie zabiorę Was jesienią do Brukseli, choć bardzo tego chciałam... Chciałam pokazać Wam piękne, secesyjne kamieniczki – perły tego miasta, wypić z Wami kawę na Grand Placu, pokazać kościoły i dzielnicę eurokratów. Chciałam byście poczuli się tu jak u siebie, bezpiecznie, jak ja do tej pory się czułam... I nie wierzcie politykom, że wszystko wróci do normy. Nie wróci. Przynajmniej dla tych co stracili dziś życie, lub bliskich. Dla wielkiej polityki to tylko cyferki okupione poprawnymi, krokodylimi łzami. A każda cyferka to czyjeś istnienie, wielkie plany i nadzieje, to powiązany ciąg z innymi ludzkich losów. Po nich, w świadomości ich bliskich zostanie lej jak po bombie. Dosłownie. Hołd poległym. Hańba politykom.
2 Comments
No właśnie. Ja nie czuję strachu w związku z zamachami, chociaż wiem, że napad na Polskę jest prawdopodobnie tylko kwestią czasu. Czuję złość, a to uczucie naprawdę rzadko mi towarzyszy. Częściej czuję smutek, rezygnację, przygnębienie, ale nie złość, która teraz mnie opanowała. Bo właśnie - w czym zamachowcy są lepsi od nas, których mordują? My też uskutecznialiśmy wyprawy krzyżowe, ale na litość boską, mamy XXI wiek! Coraz częściej myślę, że ktoś ma interes w zburzeniu światowego ładu i nawet podejrzewam kto. Ciekawe, czy dożyję momentu, kiedy wyjdzie to na jaw i się przekonam o słuszności bądź nie moich przeczuć...
Reply
Towarzysza mi podobne odczucia, przemyslenia i podejrzenia jak Tobie Marchevko. Gdzieś tam w tyle głowy pobrzmiewa nadzieja, że wreszcie ta spirala zła przestanie się nakręcać. Ale trzeba współdziałania i przemyslanych, spojnych decyzji rządzących,a te narazie nie nadchodzą... Pozdrawiam...
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Bądź na bieżąco i zapisz się do Newsletter już dziś!
Archives
February 2019
|