Czas i pora, by poświęcić kilka słów moim polskim wyprawom, bo za chwilę zaczną się następne, i następne. Gdy wracam do mego belgijskiego domu, muszę najpierw powymiatać głowę pełną euforii, szumów, chaosu, emocji. Resetuję umysł włażąc w rozdeptane kapcie, gotując kapuśniak, doglądając domu, nadrabiając prasowanie, dopieszczając spragnionych mojej obecności ludzi, roślin i zwierząt. Tosiek karmi się spacerami aż do zachłyśnięcia. A ja karmię się widokiem jego nieposkromionego apetytu na życie. Układam wspomnienia, jak obrazy w folderach. Ciągle gdzieś mi się zawieruszają poszczególne slajdy. I próbuję zebrać to wszystko co było niedawno moim udziałem w jakąś chronologiczną całość. Mąż zerka na mnie zza książki, najwyraźniej mu coś po głowie chodzi, z pewnością coś niepopularnego, bo gryzie się w język, lecz za chwilę nie wytrzymuje: - Skąd ty na to wszystko bierzesz siły? - pyta, - Oszalałbym, gdybym musiał tak żyć... Tak wiem, to nie jego bajka, co innego dopatrzeć rodzinę, zadbać o nas i wziąć wszystko "na klatę". Hmm.... Ja z kolei tak jak on bym nie mogła... Nie zamierzamy się wzajemnie przekonywać do naszych światów i ról, które w sposób naturalny w końcu same się poukładały. Biorę go za rękę i zaczynam opowiadać. Przy okazji spotkań w Polsce, odwiedzam szkoły. Robię to bardzo chętnie z dwóch powodów. Uważam to za swój społeczny obowiązek, ale także - i drugi powód jest może bardziej egoistyczny - te spotkania dają mi dużo radości i przywracają świeżość spojrzenia na świat i problemy edukacji. Młodzież użycza mi swojej spontaniczności, wrażliwości, bezpośredniego zadawania pytań (ile Pani zarabia?), szczerości poglądów, inspiruje i... przywraca mi wiarę, ze wcale z nią nie jest tak źle, jak to wszędzie kraczą. A młodzież?... Krótko mówiąc jest taka, jakie są nasze rodziny, społeczeństwo, my sami...Tym razem odwiedziłam aż pięć szkół. Najdalej byłam w Sokółce. Przy okazji, kolejnego już spotkania w przyjaznej atmosferze w Bibliotece Publicznej (w międzyczasie dawna pani dyrektor odeszła na emeryturę, a nową została urocza pani Joasia, z którą poznałyśmy się rok temu) , odwiedziłam tamtejsze liceum. Po części oficjalnej, długo jeszcze rozmawiałyśmy z paniami w zaciszu biblioteki o młodzieży, wychowaniu, trudnościach i satysfakcjach tego nielekkiego zawodu. I patrzyłam na ich roziskrzone oczy i wzruszenie, gdy opowiadały różne historie związane ze swoim zawodem. Pomyślałam, że bez względu na rodzaj szkoły, jej wielkość, czy profil, od razu można poznać prawdziwych pasjonatów zawodu nauczycielskiego. Byłam też w szkołach w Ciechanowcu, Klukowie, Bogutach Piankach i na koniec, w przeddzień mego wylotu do Belgii - w niedalekich Ostrożanach. Zewsząd wracałam obdarowana sympatycznymi upominkami, nierzadko zrobionymi własnoręcznie przez uczniów. Ale dziś skupię się nie tyle na młodzieży, co na tych, którzy ją na co dzień kształtują. I o ile niewiele mogę powiedzieć o dyrekcji poszczególnych placówek, bo w większości, z przyczyn obiektywnych, po prostu zbyt krótko (lub wcale) z nimi rozmawiałam, żeby wysnuć daleko idące wnioski; o tyle zawsze wzrusza mnie wkład i zaangażowanie poszczególnych nauczycieli. I nasuwa się myśl, jak bardzo nasze szkoły potrzebują takich właśnie kochających swoją pracę liderów. Bo nie oszukujmy się, to nie wysokość poborów determinuje ogrom pracy włożony w kształtowanie młodych charakterów. Żeby być wyrazistym w tym zawodzie, trzeba go po prostu kochać. W przeciwnym wypadku jest się tylko miałkim wyrobnikiem za nieadekwatne do włożonego trudu pieniądze. I choć na przestrzeni dekad wszystko się przeciw misyjności tego zawodu sprzysięga (papierologia, trudności, upolitycznienia) , to ciągle jest to swoista misja. Nie zawaham się powiedzieć, że najważniejsza. Albo jedna z najbardziej ważnych. I tylko najbardziej zdeterminowani ją poniosą. Dlatego cieszę się widząc nauczycieli, umiejących słuchać swoich uczniów, nie przekreślających ich na starcie. Oni wiedzą, że normalnie ludzie mają pozytywne intencje, bez względu na to, jak koszmarne nieraz mają zachowanie. Często to jest krzyk bezradności i zakamuflowana prośba o uwagę. I tacy nauczyciele stają się w swoim środowisku liderami, czasami nawet o tym nie wiedząc... Za szczerą uwagę otrzymują szczere zaangażowanie. A ludzie, zwłaszcza młodzi, z całym swoim rozchwianiem, niepewnością jutra, ogólnym brakiem autorytetów, potrzebują kogoś kto im spróbuje poukładać na nowo ten świat i przywrócić sens poszczególnym wartościom. Pomoże dokonać wyborów. Tak, moi drodzy, koleżanki i koledzy - nauczyciele. Często niedoceniona i niewdzięczna przypadła Wam rola w tym zrelatywizowanym świecie, ale jednocześnie jaka chlubna i zaszczytna. I choć często macie dość braku zrozumienia, docenienia, piętrzenia się trudności i kłód pod nogi nawet ze strony własnego środowiska, to jakaż satysfakcja w postaci szczerych słów uznania od Waszych obecnych lub byłych wychowanków, a nawet listy, które wielu z Was przechowuje z większym pietyzmem, niż zaszczytne dyplomy z Ministerstwa Edukacji, które jak to ktoś z goryczą powiedział:"o kant d... pobić." A ja spotykając się z Waszą młodzieżą, od razu widzę jakimi jesteście liderami. Bo oni, Wasi wychowankowie są jak papierek lakmusowy Waszej wrażliwości, dalekowzroczności, Waszej pracy u podstaw. I dziękuję Wam za to, że przy okazji tych autorskich spotkań mam szczęście pracować bezpośrednio z prawdziwymi pedagogami, a to przecież nie jest takie powszechne w dzisiejszym szkolnictwie. "Najlepszy lider to taki, o którym ludzie ledwie wiedzą, że jest liderem. Gdy jego dzieło jest ukończone, ludzie powiedzą: dokonaliśmy tego sami!" |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|