Bardzo przeżyliśmy odejście najpierw Tuni, a później Kajtka. Wyeksploatowało nas to totalnie. Są takie rzadkie chwile w naszym życiu, że zupełnie się z sobą nie konsultując mamy identyczne myśli. wtedy jedno z nas pyta: - Czy myślisz to samo co ja? Tym razem ja odpowiedziałam: - Tak, nigdy więcej żadnych zwierząt. Dochowamy Tośka. - Zbyt wiele nas to emocjonalnie kosztuje. - dorzucił mąż na nasze usprawiedliwienie. Przytaknęłam skwapliwie, a Tosiek na potwierdzenie tych słów przejechał mnie jęzorem po nodze. Ale przecież znane powiedzenie mówi: "chcesz rozśmieszyć Pana Boga - opowiedz mu o swoich planach" - czy jakoś tak to brzmi. Nie minęło kilka dni, gdy zauważyłam, że nasz pies bawi się czymś w ogrodzie, turla łapą i popycha w kierunku domu. Piłeczka? - przemknęło mi przez głowę. Zbyt oporna. Jeż??? - Tosiu, co tam turlasz ptaszyno? Toś pokazał wzrokiem znalezisko niemniej zdziwiony niż ja. Średniej wielkości zielona papuga stroszyła gniewnie pióra starając się, popychana, zachować resztki ptasiej godności. W ciągu następnych pięciu minut zrozumiałam naraz kilka rzeczy. Pierwszą z nich było to, że papuga nie może odlecieć, bo ma przetrącone skrzydło i "coś" z pazurem. Wiem, że sąsiedzi strzelają z wiatrówki do ptasich band bezceremonialnie pustoszących owocowe drzewka. Prawdopodobnie "nasza" papuga była ofiarą takiego właśnie wypadku. Zrozumiałam też, że spadając do naszego ogrodu. - właśnie zawarła z nami przymierze i określiła swój los. Nie bez znaczenia jest fakt, że normalnie Tosiek nie cierpi ptaków i według prawideł przyrody i teorii o łańcuchu pokarmowym, papużka powinna być od kilku minut rozszarpana i zjedzona. Tak się nie nie stało, a nasz pies, nie dość, że uratował jej życie to zdawał się być tym faktem mocno, po ludzku poruszony. Gdy papuga bezceremonialnie zajęła miejsce na moim ramieniu używając dzioba jako haka do podciągnięcia się na moich oprawkach do okularów - by dostać się na moją głowę, stwierdziliśmy, że to wyjątkowo rezolutne ptaszysko. A później lekko tylko przestraszona, oznajmiła - a ja, nie wiem jakim cudem zrozumiałam jej mowę, że - chce jeść. Po chwili bezwstydnie żarła z mojej ręki truskawki, zachłystując się ich sokiem. Na deser uraczyła się dwiema czereśniami. Gdy na koniec wsadziła mi dziob do ust - zrozumiałam, zrozumieliśmy, że... jest pozamiatane i jak to mówią (nie wiedzieć czemu) - po ptakach. Pytają mnie znajomi: A co na to mąż? Właściwie, nie wiem co mam odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Mąż??? Nic. Pewnych decyzji zapadających bezwiednie w naszym domu, po prostu się nie komentuje. - Trzeba zorganizować dla niej jakieś miejsce do spania - stwierdził mąż i wrócił do swoich zajęć. Bo przecież oczywiste jest, że rannego ni ptaka, ni zwierzęcia ni człowieka, na pastwę losu zostawić nie można. Bruksela słynie z wielkich papuzich, dzikich kolonii. Już nikt nie pamięta, jak naprawdę było z tymi papugami. Jedni opowiadają, że chcąc dodać kolorów szaremu miastu, celowo wypuszczono z zoo kilkadziesiąt sztuk, które rozmnożyły się w zatrważającym tempie i dziś zagrażają uprawom, oraz innym ptakom. W grupie czują się tak pewne siebie, że bywają nawet agresywne wobec ludzi. Inna opowieść mówi o tym, że zostały niechcący wypuszczone ze statku wpływającego do Antwerpii. Osobiście widziałam jak wielkie kolonie tworzą na skwerze Arezzo w Brukseli budując niesamowite gniazda - tunele w konarach drzew. Tak gęste, że nawet deszcz się przez nie nie przedostaje. Stały się nawet niejako wątkiem przewodnim powieści Erica Emmanuela Smitta pod tytułem: "Papugi z placu d'Arezzo." Polecam! Z tego co się zorientowałam, nasza Iza Aleksandra, zwana przez nas potocznie Papagajem (od niderlandzkiego słowa określającego papugę) jest przedstawicielką tej właśnie grupy brukselskich dzikich papug. Porusza się jedynie za pomocą jednej zdrowej i drugiej wykręconej nogi, oraz twardego dzioba, który pozwala się jej przemieszczać na dość duże odległości. Nie jest łatwo znaleźć ptasiego specjalistę w Brukseli. Po wielu staraniach udało mi się. Za kilka dni jestem umówiona do ptasiego lekarza. Iza okazuje się prawdziwą podróżniczką i podpierając się dziobem wyrusza na podbój domu. Raz podczas rodzinnego obiadu spadła z żyrandola jak bomba niemal wprost... do talerza dla Kuby. Zastygliśmy na moment ze sztućcami w dłoniach i otwartymi ustami. Konsternacja. Zanim doszliśmy do siebie, papuga bezceremonialnie zaczęła wyjadać z talerza... kurczaka! I to z jakim smakiem! - Ty kanibalu - zawołałam ze zgrozą - Pobratymca zżerasz?! Dwa razy nam się zawieruszyła na cały dzień. Ponownie uratował ją Tosiek, gdy wyczuł ją w głębi ogromnego starego fotela, pomiędzy sprężynami. Z trudem udało mi się ją stamtąd wyciągnąć. Teraz, dla jej własnego bezpieczeństwa na noc zamykam ją w moim biurze. Nie mam sumienia więzić jej w klatce (całe dnie spędza na niej) , wydaje mi się to mocno niezgodne z wpisanym w gen wszystkich stworzeń dążeniem do wolności. Dotyczy to zwłaszcza ptaków. Nie lubię na siłę zatrzymywać ludzi, zwierząt, zdarzeń. Sama też nie znoszę być więźniem cudzych opinii i stereotypów. Dlatego, wiemy już, że gdy wydobrzeje i zechce odlecieć, nie będziemy zabiegać o to by została. Póki co mamy swego papagaja. Codziennie rano Tosiek biegnie zobaczyć co u niego słychać. Jest bardzo dumny z faktu, że to on znalazł i udomowił ptaka. Nie rozumie tylko dlaczego ptak nie chce z nim walczyć o kosteczki. W przypływie czułości przejedzie papagaja jęzorem po piórach. Bardzo pilnuję by nie zrobił mu tymi czułościami krzywdy. I tak po licznych psich ogonach, nasza codzienność nabrała odcienia papuziej zieloności. Ciekawe jakiego koloru będzie następny etap naszego życia.
6 Comments
Aga
6/18/2017 00:04:53
Tak Basiu, życie nie lubi próżni.... Mocno ściskam
Reply
Aga
6/18/2017 00:05:56
Oj tak, drżę na myśl o tym, że mogłoby nas wtedy nie być w ogrodzie i mógł się nią, bidulką zainteresować olbrzymi kocur sąsiadów.
Reply
Hanna Badura
6/18/2017 13:12:42
Fantastyczna przygoda. Czyli Pan Bóg nie pochwalił Twoich planów odnośnie do zwierząt.
Reply
Aga
6/18/2017 23:57:44
Właśnie dziś Papagaj odfrunął... mam nadzieję, że sobie poradzi w tym bezwzględnym świecie... serce mi drży na myśl, że mógłby być zżarty przez kota sąsiadów...
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|