Ostatnie dwa tygodnie w Polsce naznaczone były pośpiechem. To najbardziej precyzyjne słowo, które wyznaczało rytm moich krótkich nocy, niecierpliwych dni, przekraczanych prędkości, nasączonych adrenaliną spotkań. Dobrych i pouczających doświadczeń. I wyciąganych wniosków z tych mniej udanych. Trochę już padnięta, mocno tęskniąca za swoimi, zmierzam w kierunku granicy. Ostatni przystanek: Puszczykowo, koło Poznania. Instynktownie czuję, że to będzie coś wyjątkowego, ale jestem zbyt zmęczona, by przywiązywać należytą uwagę do moich przeczuć. Puszczykowo – niewielkie miasteczko, 12 km na południe od Poznania, kipiące bujną roślinnością, przed wojną nie bez powodu ulubione miejsce rekreacji Poznaniaków - otoczona Parkiem Narodowym enklawa zieleni. Ale Puszczykowo – to też tętniące życiem Muzeum Arkadego Fiedlera, podróżnika i niezwykle płodnego autora poczytnych, tłumaczonych na wiele języków książek. Kto z mego pokolenia nie zna chociażby Dywizjonu 303... Chwilę kluczę pogrążonymi w sobotniej, popołudniowej drzemce uliczkami, ale za moment bezbłędnie rozpoznaję moje miejsce docelowe. Otwarta brama, rozłożysta willa, przyglądające mi się ciekawie zza drzew egzotyczne rzeźby. W głębi jeszcze dwa budynki, kilka samochodów. Repliki: Santa Marii, statku Krzysztofa Kolumba i brytyjskiego myśliwca z okresu II Wojny Światowej, piramida... To tu! I myśl, tak naturalna, która jak strzała przeszywa mój umysł, gdy koła mego auta powoli wtaczają się na teren posesji: ”Jestem u siebie...” Znacie ten rodzaj pozytywnej energii, napełniającej wasze serca gdy nadchodzi dobry kres ciężkiej podróży. Wypowiedziane w myślach słowa, natychmiast nabierają mocy sprawczej. Gospodarze wybiegają mi na przeciw. Do spotkania autorskiego jest jeszcze chwila. Po krotkim, serdecznym powitaniu wiedziona jestem do drugiego domu, gdzie dostaję gorący, obfity obiad (mimo moich protestów) i wreszcie mogę sobie pozwolić wypić ze smakiem, bezkarnie lampkę wina. Przyjeżdża Krysia, imienniczka, uroczej, pełnej wewnętrznego ciepła i taktu gospodyni. Kolejna blogerka, którą dane mi poznać w realu. To inicjatorka naszego spotkania. Rozmawiałyśmy o nim już w ubiegłym roku. Drobna, skromna, choć wyrazista. Pamiętam jej dojrzałe wpisy blogowe. I nie mogę się nadziwić, że tyle życiowej mądrości i dojrzałości drzemie w tej delikatnej, lekko nieśmiałej, młodziutkiej kobiecie. Krysia – za przyczyną której mogę poznać drugą Krysię i Marka Fiedlerów. Obie panie poprowadzą moje spotkanie autorskie. Jednej z Kryś, będzie to absolutny debiut, z którym poradzi sobie doskonale. Magiczny dom – muzeum, pełen trofeów, zapełnia się gośćmi. Są wśród nich ludzie różnych profesji, są podróżnicy... Ja też jestem podróżniczką, choć z wiadomych dla mnie powodów, nie za wiele podróżuję po wielkim świecie. Ale nie mam wobec niego kompleksów. Poznaję go zmysłami innych obieżyświatów. I czuję to wielkie bogactwo doznań i bezkres horyzontów. Bo podróżnik, to bardziej stan umysłu niż wykonywane zajęcie. To pokonywanie barier, przekraczanie niemożliwego, zachłanność świata i radość dzielenia się. To poprzestawanie na małym, by sięgać po wielkie. To brak małostkowości i ogrom potrzeb. A największą z nich jest potrzeba wolności: fizycznej, duchowej, mentalnej. To przynależność do niepisanej grupy, klanu, plemienia. Wszyscy podróżnicy, których w życiu poznałam, tacy są. Czuję się członkiem tej rodziny. Podróżniczka z wyboru. Podróżniczka z przeznaczenia. Dlatego od razu poczułam że jestem między swymi. I jak naturalny wydał mi się rosyjski kot na prawdziwym zapiecku, tak naturalne rozmowy przy kuchennym stole, w kuluarach, każdy z każdym, i gdyby nie trzeba było wstać rano, być może trwałyby do świtu. Po moim spotkaniu pan Sławek Malinowski prezentuje dwa filmy o Arkadym Fiedlerze. To początek serii pokazującej dorobek wybitnego pisarza i podróżnika, który zmarł w latach osiemdziesiątych, a ostatnią podróż swego życia odbył w wieku 87 lat (do Afryki Zachodniej). Film:”Mój ojciec i dęby” nie bez powodu okrzyknięty został najpiękniejszą lekcją patriotyzmu. Stoję sobie na końcu saloniku spowitego mrokiem. Patrzę na przesuwające się na dużym ekranie obrazy. Plastyczne i sugestywne. Do tego stopnia, że ten dokumentalny film biograficzny chłonę jak najlepszy film akcji. Patrzę na Wartę i rogalińskie dęby. Na myśl przychodzą mi moje rodzinne strony. W jednej sekundzie zatęskniłam za Bugiem, który płynie w bezpośredniej bliskości mojej wsi, za wierzbami, sosnami zdawałoby się płytko osadzonymi w piaszczystej glebie, a jednak silnymi na tyle by oprzeć się burzom i zamieciom. A przecież jeszcze wczoraj tam ładowałam moje akumulatory przed powrotem do świata. Budzi się we mnie pragnienie by o tym napisać. O moim Bugu, o mojej ziemi, o „moich” ludziach. By pisać tak dobrze, tak dużo, tak treściwie, tak sercem jak... Arkady Fiedler. Niedościgniony wzór. Budzą się we mnie skrzydła. I jeszcze długo trzepoczą, podczas gdy zmęczona głowa spoczywa w miękkiej pościeli po treściwym, pełnym emocji dniu. I już nie wiem co najbardziej szumi w mojej skołatanej głowie: rogalińskie dęby, nadburzańskie wierzby, czy wypite lampki wina? Nie słyszę jakoby trzeszczącego dachu, o którym przestrzegali mnie gospodarze. Budzę się o świcie. Fiedlerówka pogrążona jest jeszcze we śnie. Jest mroźny lecz suchy ranek. Wymykam się z domu i okrążam obejście. Zapoznaję się z mieszkańcami. Sosna Ponderosa wita mnie chropowatym dotykiem skóry. Pozdrawiają mnie szumem konarów fiedlerowskie lipy. Ale zew powrotu niebłagalnie daje o sobie znać. Odpalam samochód by nagrzał się przed odjazdem. Krysia, jasna, promienna, starannie umalowana otwiera szeroko okno, woła mnie na śniadanie. Jeszcze tylko ostatnie chwile z gospodarzami, Marek pokazuje mi miejsca, do których sama nie dotarłam dzisiejszego ranka, opowiada szczegóły powstawania poszczególnych obiektów. Geografia i historia w pigułce. Czekoladka energetyczna na drogę, nie mniej energetyczne uściski i... ruszam w trasę. Nie podróżuję sama. Obok mnie: fioletowy kwiatek od Krysi – przewodni kolor mego bloga, mej filozofi, moich tęsknot, mego życia... Po drodze, gdy dopada mnie lekkie znużenie, dotykam dłonią chłodnej, fioletowej czupryny mojej towarzyszki podróży. Zdążyłyśmy się już polubić. Nie wiem dlaczego, czuję, że kwiat jest Kobietą. Przemawiam do Niej czule, dotykam drobnych listków, gęsto przetykanych fioletowymi płatkami. Niektórzy błędnie utrzymują, że dotykane kwiaty więdną. Przecież dotyk, to jeden z pierwszych zmysłów. Jeden z pierwszych, bo paradoksalnie, na swoj użytek, za pierwszy podstawowy zmysł świata uważam – SŁOWO.
Ono było, jest i będzie. Można nim dotknąć, uleczyć, zabić, zranić. Można nim pięknie opowiedzieć świat jak robił to Arkady Fiedler... Obie Krysie, Marku, wszyscy tam, w Puszczykowie - dziękuję... Autorzy zdjęć: Sławomir Malinowski, Anna Kołeczek-Berczyńska, Marek Fiedler
1 Comment
|
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|