Był piękny ranek. Bardzo nie chciało mi się do szkoły. Piasek pod powiekami, projekty rozbabrane i mleko do kawy się skończyło. Bunt ogarnia moje ciało. Kto dojrzałej babie zabroni zostać w domu! Ale poprzedniego dnia, odbyłam pewną rozmowę, której wspomnienie stawia mnie jednak do pionu.
Miejscowy policjant nawiedził nas późnym wieczorem w ramach procedury sprawdzającej, czy bratanek, którego właśnie zgłosiliśmy w gminie do meldunku, faktycznie z nami mieszka i czy posiada oddzielny pokój. Taka rutynowa kontrola w przypadku zameldowania, obejmująca wszystkich obywateli, nie tylko obcokrajowców. Mundurowy nie dość, że młody i przystojny, to jeszcze miły. I na dodatek poliglota, we wszystkich urzędowych językach "szprecha". Przypedałował na rowerze, jak na posterunkowego przystało. Pogłaskał kota i psa. Nie chciało mu się wchodzić na górę, by sprawdzić lokum bratanka. Odfajkował na "słowo honoru". Wdaliśmy się w krótką konwersację po niderlandzku i pan był początkowo zaskoczony, po czym wpadł w autentyczny zachwyt nad moim dukaniem, mówiąc: "Proszę mi wierzyć, codziennie w terenie spotykam obcokrajowców. Niektórzy żyją tu 30 lat i nie mówią po niderlandzku. Często dotyczy to też francuskojęzycznych Belgów" Spuchłam z dumy i nazajutrz przypominałam te słowa pędząc do szkoły (będąc wiezioną) po kawie bez mleka z pustym żołądkiem (Flamandowie nie cierpią się spóźniać i piętnują to u innych!) Po zajęciach odebrał mnie mąż. Rzadko mamy okazję spędzać dzień razem, a jeszcze rzadziej poruszać się jednym środkiem lokomocji. Takie lekkie odwrócenie realiów, sprawiło, że poczułam się jak za dawnych lat, na randce z chłopakiem. Wciąż ten sam, tylko nieco skronie posiwiały. "Zapraszam Cię na śniadanie do parku!" - śmiały się oczy, a ja dostrzegłam torbę z mojej ulubionej piekarni z ekologicznymi kanapkami na ciepło i czymś jeszcze, co okazało się kawą i ciastkiem. Za szkołą jest ogromny park. I pałac. I muzeum. Włości legendarnego Leopolda II. Krwawy i ponury to był władca, choć pozostawił po sobie piękne rzeczy. Rozsiedliśmy się na ławeczce, między nami - symboliczny obszar, niby stół - przed nami jak ekran panoramicznego telewizora - widok na jezioro. Tylko oglądać i dostrzegać, to co normalnie zakryte dla pędzących wciąż gdzieś w pośpiechu oczu. - Częściej musimy tak przystawać w życiu razem... - Tak, częściej.... - Ja nawet chętnie, tylko ty zapracowana jakaś taka... - Ja zapracowana? - podnoszę zdumione oczy - To ty zapracowany, boję się zaczepiać, by coś zaproponować. - Popatrz! A ja myślę, że to ty i nie chcę ci przeszkadzać - teraz on stroszy zadziwione brwi. - Jak my się mało jednak znamy po 27 latach! - Znamy się dobrze, tylko niektóre obszary nierozpoznane... - Częściej musimy chodzić na randki do parku... - Oj, częściej... Spacerujące pieski podbiegają wyzbierać okruszki jedzenia. Są dobrze prowadzone, nie zapieszczone jak nasze, jedzenie na godziny i ilości, ani grama więcej, dla zdrowia. Nie dziw, że wylizują do ostatniego okruszka. Tosio nawet patrzeć by nie chciał. Właśnie... Czas do domu. Pewnie nas już wyglądają przez okno... Dobrze nam zrobiło śniadanie na łonie natury, ostatnie tygodnie nie należały do najłatwiejszych. Tak, zdecydowanie, póki jesień nam łaskawa, częściej trzeba jadać w parku...
8 Comments
Przepiękny tekst Agnieszko.
Reply
AGNIESZKA KORZENIEWSKA
11/16/2018 08:36:29
Przepięknie Stokrotko dziękuję!
Reply
AGNIESZKA KORZENIEWSKA
11/18/2018 18:40:23
Tak, na randki nie ma limitu wieku, a wraz z wiekiem, są nawet fajniejsze... Serdeczności!
Reply
AGNIESZKA KORZENIEWSKA
11/18/2018 18:45:03
Tak też właśnie pomyślałam :) miłego wieczoru!
Reply
Basia
11/29/2018 21:06:56
Uwielbiam takie klimaty niewiele kosztują a jak ubogacają Życzę duuuuźo takich sniadań
Reply
AGNIESZKA KORZENIEWSKA
12/2/2018 17:21:21
Dziękuję Basiu
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|