Związki nie są po to...„Związki nie są po to abyśmy wreszcie mogli być szczęśliwi czy spełnieni. Są po to byśmy stawali się świadomi” Przeczytaj uważnie cytat, który przytoczyłam. Dokładnie i powoli. I jeszcze raz. Jak to? Związki nie są po to byśmy byli spełnieni? Ano nie... Sama przez wiele lat żyłam w tym błędnym przekonaniu. Myślałam, że posiadanie kogoś, kto mnie kocha zapewni mi z automatu stan szczęśliwości. Szukałam aprobaty w przyjaźniach, w relacjach z rodziną i obcymi ludźmi. Gdy coś było chwilowo „nie hallo” bardzo cierpiałam. Zwalałam winę za moje emocjonalne stany na innych. A to nie mogło się udać... Zastanawiałam się, dlaczego, mimo, iż posiadam fajną rodzinę, przyjaciół, znajomych, dlaczego czasami czuję się głęboko samotna i wręcz nieszczęśliwa... Dużo wody upłynęło w życiu... Budzenie się świadomości we mnie nie było gromem z jasnego nieba, lecz procesem. Długim i żmudnym, lecz samoistnym. Ale dlaczego tak późno, zapytasz? Lepiej późno, niż wcale. I piszę ten post dlatego, by niektórzy nie musieli poświęcać kilku lat (czy połowy swego życia) na odkrycie podstawowych i oczywistych prawd, tak jak ja. Znając Twoje poczucie humoru, powiem z przymróżeniem oka, że jesteś szczęściarzem – podaję Ci tę wiedzę na tacy. ... Nie potrafię uchwycić momentu, gdy zaczęłam się przypatrywać swoim negatywnym emocjom: gniewowi, cierpieniu, furii. Prawdopodobnie zrobiłam to w odruchu instynktu samozachowawczego. Tak, bądźmy szczerzy. Nie będę udawać Pani Mądralińskiej, choć wielka jest pokusa próżności by przypisać sobie tę życiową mądrość. Prawda jest o wiele bardziej banalna. Nie ma w tym ni krzty mojej świadomej zasługi. Ot, zwykły przypadek sprawił, że w miotanej skrajnymi emocjami głowie zaświtała myśl. Jak na emocjonalną blondynkę przystało, czasami bałam się by nie zwariować od natłoku uczuć. Zaczęłam je oswajać przez... przypatrywanie się im z boku, jak w kinie, czy teatrze. No tak, jestem wściekła, zła, zawiedzona, upokorzona. Tupię nogą, rzucam szklanką o podłogę, nie potrafię powstrzymać łez. Bo tak wyrażam emocje. Ale nie jestem swoim gniewem. Ja taka nie jestem. To tylko emocje, które potrzebują wybrzmieć. Najtrudniej było z cierpieniem. Któż z nas go nie zna? Ono ma tysiące odcieni, barw i ciężarów gatunkowych. Jego moc jest odwrotnie proporcjonalna do naszego progu wytrzymałości. Niektórym cierpienia dostarczają sytuacje, które inni uważają za błahostki. Cierpienie cierpieniu nierówne. Moglibyśmy się policytować, ale po co? Każdy z nas miałby rację. Najłatwiej obarczyć swoim stanem emocjonalnym, w tym cierpieniem, innych. Włożyć im nasz bagaż na ramiona, w nich szukać przyczyny. Ale gdy zaczęłam przekształcać cierpienie w świadomość, zrozumiałam, że nie powinnam szukać odpowiedzialności za to co czuję w innych ludziach czy okolicznościach. Zaczęłam „głaskać” moje cierpienie, nie uszlachetniać je, lecz ubanalniać. - No tak, cholernie mi życie dokopało... - Ale tak bywa... - Prawdopodobnie będzie mi źle, smutno, fatalnie przez jakiś czas... - Spróbuję jakoś przetrwać sama z sobą ten trudny okres... - Może będę zmuszona szukać pomocy u specjalisty... - Płaczę? No jasne, że płaczę! Jak w ogóle można się obejść bez opłakania sprawy w takiej sytuacji... - Boli i będzie bolało... Liczę się z tym. Muszę oswoić ból i żyć pomimo.... - Muszę czymś odwrócić swoją uwagę od... uwagi.... Może pójdę na basen, kontakt z naturą, cokolwiek... I tak dalej, i tak dalej... Wiem, w życiu najtrudniej wziąć w obie ręce odowiedzialność, nie będzie już wymówki. Broniłam się przed tym jak mogłam. Głupia byłam. Nie sądziłam, że spojrzenie w oczy odpowiedzialności da mi wolność całkowitą od uzależnienia od innych ludzi. Wiem, trochę skomplikowanie brzmi... Trochę ględzę, bo jestem niedospana po podróży, w której spędziłam cztery godziny w korku w nocy. Nie posuwając się ani o jedno koło. Tak tkwiąc na tym przymusowym postoju jak w potrzasku, bez możliwości ucieczki, gdzieś pod Poznaniem, a później – poprawka z rozrywki – w Niemczech, miałam okazję trochę pofilozofować. Reasumując, wsłuchujcie się w nie. W swoje uczucia i stany emocjonalnie. Nie kochajcie swoich partnerów za coś, nie wstydźcie się ich drobnych przywar (sami nie jesteście lepsi), Macie prawo do gniewu i wad, tak jak i oni. Macie prawo do gorszych dni. Nie radzę Wam byście zamiatali pod dywan poważne problemy, typu uzależnienia. Ale mówię o tych wszystkich drobnostkach, które choć nieważne, potrafią ruszyć z posad bryłę świata. Waszego świata. Dla drobnostek, wywołujących lawinę emocji - nie warto. Akceptujcie ludzi jakimi są i nie bądźcie smutni gdy odchodzą. To znaczy bądźcie, ja zawsze płaczę, ale miejcie tę świadomość, że Wasza miłość nie jest zaborczością, ona daje wolność. Jest silniejsza niż wszystkie uwarunkowania. Gdy sobie zdałam z tego sprawę, czuję się sama ze sobą pewniej we wszechświecie. Nie próbuję zawłaszczać ludzi, których kocham, jak i Oni mnie. Zaufanie daje ogromne poczucie bezpieczeństwa. Uśmiecham się do wspomnień, gdy byłam taką zupełnie młodą kozą, podfruwajką właściwie. O Boże, jaka byłam zaborcza, zazdrosna i podejrzliwa. A wszystko dlatego, że brakowało mi poczucia bezpieczeństwa. Zaufania do samej siebie jako do kogoś, kto posiada wartość. Jest nią sam w sobie. Aż dziw, że On, mój mąż ze mną wytrzymał tyle lat. Pewnie dlatego, że sam nie jest chodzącym ideałem. „Akt obserwacji przenosi nas na wyższy poziom świadomości i przekształca stare wzorce, proces stary jak świat, głęboki i prosty zarazem. Przekształcanie cierpienia w świadomość. Ta świadomość zmienia wszystko. Doświadczamy miłości bezwarunkowej. Doświadczamy, że głęboko pod powierzchną umysłu i bólu bije źródło spokoju, radości i miłości. Ta świadomość zmienia wszystko. Zaczynamy doświadczać miłości bez warunków. Już nie patrzymy co związek może nam dać. Stajemy się dla nas prawdziwym oparciem.” (cytat z jakiegoś czytadła, tytułu nie pamiętam) P.S.
Mały Filozof w skórze blondynki podzielił się swoimi przemyśleniami z mężem. Ten zerknął na mnie szybko, raz, później drugi ukradkiem. Chciał coś powiedzieć. Ugryzł się w język. - No, cooooooo? - Pytam. - Ty naprawdę tyle myślisz o naszym związku? - No tak... A Ty nie? – zdziwiona odpowiadam pytaniem. - No, nie! - Ale jak to? Nie analizujesz? Nie stawiasz sobie pytań? Nie masz refleksji??? - Żyję sobie. Dobrze mi z Tobą. – wzrusza ramionami. – Po prostu. Co tu myśleć i analizować. Cały facet... Gdyby chodziło o klocki hamulcowe, zużycie paliwa w jeździe po mieście, czy poza nim, lub wyższość jednej marki aut nad inną, tudzież kaliber broni używanej w różnych wojnach na róznych etapach historii; powstałby z tego cały elaborat. Ale jeśli chodzi o analizę ponad dwudziestoletniego związku, załatwił to w dwóch zdaniach bez zbędnych słów. Tak po prostu. Co tu gadać. Oczywista oczywistość.
20 Comments
Czegoś dowiedziałem się, w czymś się utwierdziłem, coś sobie uświadomiłem...
Reply
Czegoś dowiedziałem się, w czymś się utwierdziłem, coś sobie uświadomiłem...
Reply
Agnieszka
8/23/2016 09:11:39
"Często jest tak, że są w nas pewne intuicje poznawcze, ale sa takie niedookreślone, ze dopiero ktoś z boku może otworzyć właściwe sensy i znaczenia" Wiesz, Krzysztofie, bardzo często sama tego doświadczam. Mało tego, wiem, że to zabrzmi jak kadzenie, ale TY mi uświadamiasz wiele rzeczy, zwłaszcza w kwestii mego pisania (w ogole) działasz jak mentor :) Już nawet miałam Ci o tym napisać na prive :) dzięki za garść inspiracji :)
Reply
Julia
8/23/2016 09:06:16
Do takich wniosków dochodzi się chyba z wiekiem :)
Reply
Agnieszka
8/23/2016 09:13:14
Oj tak, wiek to dobry doradca i nauczyciel. Tylko róznie dojrzewamy do pewnych spraw i to co dla jednego oczywiste, dla drugiego jest odkrywcze i odwrotnie, pozdrawiam!
Reply
Anna
8/23/2016 09:12:06
Mój mężczyzna jest chyba obojnakiem umysłowym, bo i klocki wymieni(a nawet pół samochodu czy motocykla) i potrafi dzielić włos na czworo i być takim "blond filozofem" :)
Reply
Agnieszka
8/23/2016 09:15:04
"Obojnak umysłowy" :):):) wiesz, ma po prostu bardziej niż inni faceci rozwinięty pierwiastek kobiecy w sobie :) tez takich znam, to mężowie zaprzyjaźnionych dziewczyn. No i dobrze, jest różnorodność :) Pozdrówka
Reply
Grejs
8/23/2016 10:21:59
Fajny wpis. Ja bym dodała jeszcze słowo, że jak nie poukładam się sama ze swoimi emocjami i nie zakocham w sobie, takiej, jaką jestem, czyli bardzo nieidealną, nie mam szans na danie wolności osobie, którą pokocham. Brawo dla Twojego męża, trafił w dychę :)
Reply
Grejs
8/23/2016 10:22:05
Fajny wpis. Ja bym dodała jeszcze słowo, że jak nie poukładam się sama ze swoimi emocjami i nie zakocham w sobie, takiej, jaką jestem, czyli bardzo nieidealną, nie mam szans na danie wolności osobie, którą pokocham. Brawo dla Twojego męża, trafił w dychę :)
Reply
Agnieszka
8/23/2016 10:38:06
Dzieki za skompletowanie mojego wpisu, to co dodałas, jest bardzo WAŻNE. Bez poukładania swoich emocji i polubienia siebie, nie da się, to pierwszy, ważny krok! Pozdrawiam i dziękuję!
Reply
Grejs
8/23/2016 10:57:00
Fajny wpis. Ja bym dodała jeszcze słowo, że jak nie poukładam się sama ze swoimi emocjami i nie zakocham w sobie, takiej, jaką jestem, czyli bardzo nieidealną, nie mam szans na danie wolności osobie, którą pokocham. Brawo dla Twojego męża, trafił w dychę :)
Reply
8/24/2016 12:53:33
On ma rację :) Powiedział, że kocha i chce z Tobą być? Powiedział. Odwoływał to? Nie. To i co tu roztrząsać? Lubię takich facetów ;)
Reply
Agnieszka
8/24/2016 23:10:36
Powiedział, że już Cię bardzo lubi, Różo :)
Reply
Anna >Tym
8/24/2016 13:40:09
przypomniaj mi sie dowcip
Reply
gordyjka
8/25/2016 11:38:21
Sorry, ale mam dokładnie jak Twój Mąż...;o) Związku nie analizuję, przyjmuję z dobrodziejstwem inwentarza...
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|