Patrzę na datę ostatniego wpisu i złowrogi dreszcz przechodzi mi po plecach. CZERWIEC 2019... Zdradziłam swego osobistego, poczciwego, wiernego bloga na rzecz łatwiejszych rozwiązań. Wstyd! Jakoś tak tak mnie pchnęło i poniosło w kierunku mediów społecznościowych, które sama, o paradoksie uważam za konieczne zło! I mimo, że wierzę w niesmiertelność własnych stron i blogów, a nie mediów, gdzie jednym ruchem taki na przykład Facebook może przykręcić kurek (czytaj: zamknąć Ci usta), to poszłam na łatwiznę. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że miałam w życiu bardzo dużo prywatno-zawodowych przetasowań, przemeblowań i na nowo układam swojej priorytety. Spokojnie! Wciąż z tym samym człowiekiem. Przynajmniej to, w tym wszystkim jest dobrą wiadomością. Ciężko jest wrócić po takiej abstynencji do dawnej dyscypliny pisania. Ale od czegoś trzeba zacząć. W końcu to chyba najlepsze, co mi w życiu wychodzi. Pisanie, nie zaczynanie od nowa. Choć to drugie świadczyłoby o niezniszczalnym uporze blondynki w walce z lenistwem i przeciwnościami losu. Zacznę więc od codzienności. Tych powrotów i pożegnań, w rytm życia co do wieczności gna. Wakacje stają się nie wakacjami, a "inną formą rzeczywistości". Doświadczył tego każdy, kto ma rodziców od święta. Nagle zauważasz, że są mniej zaradni, bardziej zdziecinniali i wszystkie plagi zaczynają się ich czepiać. Za nic nie chcą opuścić swoich gniazd, a Twój powrót do tego gniazda jest na razie niemożliwy. Więc organizujesz swój równoległy świat. By wszystkim dobrze było. Fakt, że chciałabym być częściej z nimi tam, ale nie rozpaczam. W skrajnych sytuacjach życia bywam bardzo zadaniowa i niesentymentalna, nawet gdy w normalnych okolicznościach gadam z pająkami i płaczę nad fajtłapą Misiem Uszatkiem. Po prostu robię co trzeba. A to wyklucza inne zajęcia. Mój równoległy świat jest absorbujący. Jest w nim dużo opieki, czułości, podporządkowanych ich rytmowi chwil. Niech się koleżanki obrażają, że na nich czasu brak. Na szczęście moje, najbliższe, rozumieją, a te, które nimi widocznie nie były - odeszły w siną dal, bez najmniejszego żalu z mojej strony. Więc ten urlop, wyjęty z wakacyjnego kalendarza czas - dla nich jest. Bo są moimi królami u schyłku życia. Wszyscy funkcjonujemy w jakichś swoich światach równoległych. Jest ich zazwyczaj więcej niż dwa. Praca, która niezbędna jest do tego by żyć, a nie zawsze ta wymarzona. Którąś z tych równoległych ścieżek jest pasja. Nawet jeśli czasami cienka nić się rwie. Teraz bywam pisarką od święta. Literatura czeka, upomni się z czasem o swoje. Bo kto raz wkroczył na tą drogę, wie, że nie ma z niej powrotu. Ale życie od poezji ważniejsze jest, nawet jeśli poeci mi tego nie zechcą wybaczyć. W moich światach równoległych jak na pięciolinii - mijam się czasem ze sobą. Na szczęście wszędzie tam gdzie ja - moje koty, moje psy, moja przyroda... Moje rytuały. O 5 rano karmienie kotów. Czekają już jak przy jadłodajni. Zaspana, gdy tylko wydam porcje - wracam po omacku do łóżka. Wieczorem, gdy pukają w drzwi noskami - wpuszczam do środka. A co tam, sezon wakacyjny trwa! A one, można powiedzieć - na letnich, kocich wakacjach. Niech śpią w domu jak chcą. Są miłe i domagają się pieszczot. O wiele bardziej cywilizowane,niż rozpieszczona Kotta, co została z naszym synem w Brukseli. Dobrze rozeznała środowisko, stoczyła z sąsiednimi kocurami kilka zwycięskich bitew - musi pilnować swego terytorium, a nie szwędać się po świecie. Gdy wracamy - nie wygląda na to, że nas jej brakowało. Jedynie nasz pies dostępuje przywileju "pomiziania". Witają się czule z radością. Szczepczą sobie do uszu swoje kocio - psie historie. Przyłapane na gorącym uczynku - czmyhają zawstydzone. Jakby kotu nie wypadało przyjaźnić się z psem. Z kolei polskie koty - asystują przy odjeździe. Później przenoszą się dwa domy dalej. Żegnajcie wakacje! Żegnajcie kolonie letnie! Przychodzi po nie Agnieszka (moja imienniczka), a one posłusznie, gęsiego wracają do domu. Po sezonie... Belgia wita nas upałami. Tosiek rozpoznaje stare kąty. Idziemy z nim na spacer taką fajną trasą, którą niedawno odkryliśmy. Blisko i tajemniczo. Droga przechodząca przez zrujnowaną posesję, przepiękny stary dom, reklamy świadczące o tym, że składano tu... rowery, które eksportowano poza Belgię. Właściciel zestarzał sie i umarł, lub doszedł do wniosku, że w kwestii składania rowerów i tak nie wygra z Chińską Republiką Ludową. Albo jedno i drugie. W głębi za domem potężne, puste, zerdzewiałe hale, dalej prywatne korty tenisowe, porośnięte zielem, trochę bałaganu; jakieś drogi wytyczone to tu, to tam. Nieskończone. Idziemy w cieniu wielkich orzechowców, które uginają się pod urodzajem owoców. Stąd dwa kroki na pola, a dalej - daleko za horyzontem - lotnisko. Zaleta tej trasy jest taka, że jest cicho i spokojnie i Tosiek nie musi iść na smyczy. Nagle za nami tuman kurzu i warkot silnika. Auto, pierwszy raz je tu widzimy skręca w jedną z zaniedbanych uliczek posesji. Kierowca, w postaci kobiety w naszym mniej więcej, słusznym wieku, woła przez otwarte okno. Zbliżam się do niej. Tłumaczy mi z uśmiechem, życzliwie, że nie można tu spacerować, bo to prywatna domena, kiedyś była tu tabliczka, ale gdzieś zginęła. - Oj, bardzo przepraszamy - mówię w imieniu naszej trójki. Wracam do chłopaków, bierzemy Toska na smycz - Tośku, Tośku taką fajną trasę nam pani spieprzyła - jestem niepocieszona, ale Tosiek macha radośnie ogonem. ten to cieszy się ze wszystkiego! No cóż, okolica duża, poszukamy innej osobistej trasy dla Tośka. ale tak tajemniczo to już na pewno nie będzie. Ot i codzienne życie, i pisanie do którego ciężko wrócić było. Ale czuję, jak mi krew w żyłach gra, serce przyśpiesza. Lekko, mimo, że pierwsza nad ranem. Za otwartym oknem ciepła noc. Jednak pisania jak jazdy na rowerze, się nie zapomina! To mnie cieszy! Córka marnotrawna wróciła! Tylko, czy ktoś tu jeszcze na nią czeka. Czy ktoś tu jeszcze jest? P.S.Na koniec jeszcze moje krótkie wypociny na you tube
0 Comments
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|