W chorobie życie zwalnia i zaczyna biec innym torem, niezależnym od jego głównego nurtu. I już tamto wszystko ważne, przestaje być ważne nawet trochę. Zadufani we własne siły, płynący z prądem, niesieni nim wbrew sobie, zaczynamy nabierać pokory... "365 dni mocy" Mój własny jakże proroczy cytat, objawił mi się jak samospełniająca się przepowiednia w ostatnie tygodnie, miesiące, dni. I dochodzę do wniosku, że czasem trzeba porządnie walnąć się w głowę, spaść nią z góry na dół - dosłownie, by... złapać pion. Liczne kłopoty zdrowotne moich rodziców ( z drżeniem serca wiedziałam, że kiedyś nadejdą jak u wszystkich, ale ciągle odpychałam od siebie tę wizję -"jeszcze nie teraz"), wypadek mego męża (teoretycznie - śmiertelny), a w ostatnich tygodniach - prawie identyczny, jego współpracownika i przyjaciela (tylko jeszcze z gorszymi konsekwencjami) bardzo zwyryfikował nasze postawy, priorytety, poukładał grafiki. Nie starczało w tych dniach czasu na pisanie, ledwie starczało go na łatanie spraw i cerowanie rozpadającego się życia. Literatura może poczekać. Życie śpieszy się. Do śmierci. I choć dla autora zabrać pisanie - to jak zabrać tlen, musiałam poświęcić muzę dla innych spraw. Nieraz zajeżdżałam do pracy z twarzą zroszoną od łez, bo emocje szukały ujścia, po chwili brałam się już na chłodno - za bary z życiem. Słońce wychodzi zza chmur, a sytuacje krańcowe jak zawsze dostarczają wielu nowych spostrzeżeń i refleksji, obalają zrośnięte z nami stereotypy. Jednym z nich było idealizowanie przeze mnie tutejszej służby zdrowia. I nadal utrzymuję, że technologicznie daleko nam do Belgii, jednak na idealnym obrazie powstało małe zadrapanie. Wiele razy wcześniej, w Brukseli i w Polsce wzywałam karetkę do chorego. W Polsce wyglądało to w dużym uproszczeniu tak: "Weź pani chłopa na plecy i przyczołgaj się z nim sama" Bywało nieciekawie. Dramatycznie. Nieraz błagałam. Groziłam. Uciekałam się do forteli. Tutaj karetka przyjeżdża maksymalnie do 15 minut, ale normą jest, że najczęściej już po kilku minutach, nieważne czy pacjentem jest dziecko, młody człowiek, czy najstarsza we wsi starowinka (w Polsce zdaje się mieć to znaczenie) Na miejscu pojawiają się też inne służby. Reanimacja, pierwsza pomoc są błyskawiczne i najczęściej skuteczne. Toteż jakie było moje zdziwienie, a później konsternacja przeradzająca się w furię, gdy do żony naszego przyjaciela zadzwoniono ze szpitala, żeby przewiozła prywatnym samochodem swego męża z placówki "A" do placówki "B" w zupełnie innym mieście w godzinach szczytu. Pomijając to, że ona nie ma prawa jazdy, wydało mi się to zupełnie nieracjonalne. Przecież jeszcze kilka dni temu nie dawano mu praktycznie szans na przeżycie, pacjent z licznymi urazami czaszki - a my mamy go tak po prostu zapakować do auta i stać z nim w korku na zatłoczonej autostradzie??? Argumentowano to w ten sposób, że chcą zaoszczędzić nasze pieniądze, gdyż przewóz pacjenta karetką jest kosztowny. Położywszy na szali 200 euro i życie czlowieka - zdecydowanie opowiedziałam się za tym drugim. Zapytałam, kto podjął taką dezyzję i czy ta osoba podpisze, że jest odpowiedzialna za życie pacjenta, gdyby mu, nie daj Boże stało się coś po drodze. Oczywiście, moje pytanie było retoryczne, ale głos i stal w oczach brzmiały jak pomruk nadciągającej burzy. Młoda lekarka przytomnie się wycofała i dała na pierwszy ogień "service social", który miał ową cudowną decyzję podjąć. Mąż taktownie wyjął mi słuchawkę z dłoni, gdy lekarka połączyła nas z adekwatnym serwisem i słyszałam jak spokojnie i dyplomatycznie rozmawia z kimś po drugiej stronie. Za trzy minuty podstawiono odpowiedni pojazd (nawet nie karetkę) przystosowany do przewozu chorych osób z przeszkolonym na tę okoliczność kierowcą serwisu. Według naszej wiedzy zaczerpniętej od lekarzy i w ubezpieczalni, za przewóz zapłaci szpital, a ubezpieczalnia mu zwróci. Nie wiem co tu ktoś starał się ugrać... Lekki niesmak pozostał. Inna znajoma opowiadała mi swoją historię i przeprawę ze służbą zdrowia w Belgii, ale nie będę tej historii przytaczać ze względu na jej osobisty charakter. Wręcz nieprawdopodobna ignorancja! Zdaje się, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, a takie kwiatki mogą "wyrosnąć" w każdym kraju. Mam nadzieję, ze to wyjątki i jednak tutejsza służba zdrowia nadal bedzie mi się jawić, jako skuteczna, profesjonalna, przyjazna pacjentowi - jak to było w przypadku również bardzo ciężkiej choroby mego szwagra. Chcę wierzyć, że jednak normą jest otwartość i życzliwość, że profesorowie i specjaliści nie mają manii wielkości i każdego traktują jak człowieka równego sobie. Z takim traktowaniem się dotychczas tutaj spotykałam. Zdaję sobie sprawę, że otwierając ten temat otwieram być może puszkę Pandory, ale burzliwość dyskusji jest dla blogera jak woda na młyn :) W końcu temat służby zdrowia wywołuje nie mniej emocji co polityka i religia,. Dziedziny życia, które bardzo nas dotyczą i żywo się nami interesują - jak widać z wzajemnością. Ciekawa jestem Waszych doświadczeń. Moi rodzice twierdzą, że w Polsce zmienia się w tej dziedzinie na lepsze. Czy podzielacie ich zdanie? *****Widziałam w życiu wiele szpitalnych korytarzy. Wszystkie wyglądają prawie jednakowo. Biel ścian potęguje jeszcze uczucie samotności. Ale hol szpitala uniwersyteckiego UZA w Antwerpii (Het Universitair Ziekenhuis Antwerpen) bardzo mnie pozytywnie zaskoczył, wydał mi się ... bardziej ludzki... Może dzięki artystycznym akcentom licznie rozmieszczonym w głównym pasażu.
W końcu sztuka łagodzi obyczaje. Popatrzcie sami.
6 Comments
Barbarossa
7/20/2019 16:26:44
Kochana przytulam.:)
Reply
8/17/2019 12:13:52
Mi także w różnych etapach mojego życia uczestniczył ten cytat. Czekam na kolejny twój post :)
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|