Jakoś tak przewrotnie dzieje się w naszym zagonieniu, że osoby, które chciałoby sie widzieć najczęściej – widuje się najrzadziej. Proponuję dopisać tę prawidłowość do kolekcji praw Murphy`ego. Toteż gdy odkładane po raz kolejny spotkanie z jedną z koleżanek z dawnej pracy znów nie doszło do skutku, postanowiłyśmy... oszukać niesprzyjający nam los. Umówiłyśmy się wspólnie na Aquagym. Przyjemne z pożytecznym. Może będzie większa motywacja. Basen wybrała ona, w pobliżu swego miejsca zamieszkania. Ja, jako zawodowo bardziej elastyczna postanowiłam się dostosować, by ułatwić pracującej na etacie koleżance życie. Basen okazał się być w dzielnicy 1000 Bruxelles, co dla wtajemniczonych wiele tłumaczy. Dla tych co nie wiedzą: komunalny, czyli państwowy, czytaj: tani i niedofinansowany jak trzeba. I tu dochodzimy do jednych z wielu absurdów Brukseli. Budynek, siermiężny, zniszczony blok, jakby żywcem wyjęty z wczesnego Gomółki. Płacę bilet w kamiennym holu, uparcie przypominającym mi posępny szpital dla wariatów z jakiegoś filmu, którego nazwy nie pamiętam. Mam wrażenie, że znalazłam się w zupełnie innym wymiarze czasu, a nie w środku Europy XXI wieku. Jedziemy rozklekotaną windą na trzecie piętro. To chyba przebieralnia. Damska przebieralnia. Dwóch szpakowatych Afrykańczyków wskazuje każdej z nas jej klitkę, gdzie się przebieramy i zostawiamy wszystkie rzeczy (nie ma żadnych schowków) co czynię z pewną podejrzliwością i ociąganiem. Zamykam za sobą jedne drzwi, a wychodzę drugimi, zatrzaskując je po prostu. Muszę zapamiętać numer przebieralni. W głębi korytarza znajduje się furta z okrągłym oknem pośrodku – swoistym judaszem. Za nim, czujny wzrok cerbera, w tym wypadku jednego z Afrykańczyków, których widziałyśmy przed chwilą. Ma na oku cały rząd kabin i tylko jeden, pasujący do wszystkich klitek... klucz. Labiryntem korytarzy schodzimy do basenu, który jest... gdzieś tam, nie pytaj mnie proszę o drogę... Zajęcia w wodzie prowadzi ktoś o nieokreślonej płci. Do dziś nie wiem, czy było to pacholątko, czy dziewczę. Na dwoje babka wróżyła, według mnie transwestyta. I imię też miało jakieś takie gender. Prowadzi z pasją i miłością do tego co robi. W chwili wytchnienia dwadzieścia kobiet kładzie się na wodzie na plecach, dając się jej ponieść. Lekko falując na jej powierzchni słuchamy szlagierów Armstronga. Świat unosi się łagodnie i opada, dźwięki rozpryskują się aż po wysokie sklepienie. Patrzę w sufit, który prawdopodobnie od lat nie czuł na swojej chropowatej skórze miękkiego dotyku pędzla. Świadczą o tym rozchodzące się wielkimi plamami brudno - żółte zacieki. Przymykam oczy. Wszystko się miesza i stapia. Armstrong w tle, to z lekka upiorne miejsce w sercu Europy i ja, kołysząca się na wodzie. Myślę sobie: jaka absurdalnie piękna codzienność. Życie trwaj! Gdy po zajęciach wracamy mokre po swoje rzeczy, nasz anioł stróż czeka już z wielkim, zerdzewiałym kluczem i jak święty Piotr otwiera nam drzwi, z tym, że nie do niebios bram. Bezceremonialnym popędzaniem, by się pośpieszyć, sprowadza nas na ziemię.
Wychodzimy na ulicę, serce robotniczo – artystycznego Marolles. Dziwię się sama do siebie, że takie miejsca, jak to, które przed chwilą opuściłyśmy, w XXI wieku w środku Europie jeszcze są.
10 Comments
4/8/2017 10:33:40
Połączenie Amstronga z delikatnymi falami na pewno było interesującym zestawieniem :)
Reply
Agnieszka
4/8/2017 12:27:56
Bardzo relaksujące.... :)
Reply
Agnieszka
4/11/2017 00:16:21
dziękuję :) najlepsze opowiadania pisze samo życie :)
Reply
4/8/2017 19:26:50
Dla tego Armstronga dałaby się ponieść fali w tym basenie :)
Reply
Agnieszka
4/11/2017 00:17:13
:):):) właśnie! tylko Armstrong uratował sytuację :) Pozdrawiam :)
Reply
Agnieszka
4/11/2017 00:18:17
No proszę! wiecej jest takich upiorno-bliźniaczych miejsc :) Pozdrawiam
Reply
Agnieszka
4/11/2017 00:18:43
O tak! Pozdrawiam Basiu! :)
Reply
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|