Jedni świętują, inni nie świętują. Jeszcze inni - niby nie świętują, ale jednak miło jak ktoś, coś... Jakieś serducho i drobny gest... Jeszcze inni przedkładają formę nad treść i myślą, że fajerwerki raz do roku, jak niegdyś przydziałowe rajstopy na Dzień Kobiet i pęk goździków (skądinąd bardzo ładnych kwiatków) załatwią sprawę na resztę roku. A ja dziś przytoczę Wam jeden z tekstów jaki się znalazł w moim kolejnym "Zeszycie", który nakładem wydawnictwa:"Od deski do deski" ukaże się już 16 lutego 2017
"Z pewnością znacie ten smak niezaplanowanych, nagłych wyjazdów przerywających uporządkowany bieg codzienności. I powrotów. W moim przypadku właściwie nieopłacalnych, bo na krótko. Nie opłaca mi się wracać do Brukseli, bo za cztery dni będę tu z powrotem. W miarę przybywających w naszym życiu lat, dokonujemy bilansu zysków i strat. Nie tylko materialnych. Z wiekiem zatracamy dziecięcą spontaniczność, której obce było słowo: „opłacać się”. Zżymam się i denerwuję, gdy moimi wyborami zaczynają rządzić najróżniejsze jego formy. Bo cóż to właściwie znaczy, że coś się opłaca? Jest to określenie bardzo relatywne. Rozważamy, bym została w Polsce. Mąż zagląda w mój kalendarz i łapie się za głowę: – To w sumie nie byłoby Cię ponad dwa tygodnie z nami! – No cóż – mówię – służba nie drużba! Dobrze, musimy to przemyśleć. Póki co każdy jedzie w swoją stronę załatwiać ostatnie, pilne przed odjazdem sprawy. Z ekonomicznego i logicznego punktu widzenia bez sensu jest pokonywanie trudu tysiąca pięciuset kilometrowej podróży po to, by za chwilę przylecieć tu ponownie. Myślę nad tym wszystkim, robiąc kolejne przedwyjazdowe sprawunki. W mięsnym kupuję dwa piękne płaty schabu, myśląc, co z niego zrobię moim chłopakom. I niespodziewanie doznaję na jego widok nagłego olśnienia. Wychodzę ze sklepu i dzwonię do męża. – Oczywiście, że z Wami wracam. Jak mogłam rozważać inną możliwość?! Jestem prawie pewna, że on uśmiecha się do telefonu. Słyszę ten uśmiech w jego tonie. – Uff! Kamień z serca! – oddycha z ulgą. Nie chciał mi narzucać decyzji. W dodatku obiektywnie mało rozsądnej decyzji. Mój szwagier wznosi do nieba oczy: – Nigdy nie zrozumiem blondynek! A ja się cieszę, że mogę dokonywać wyborów nawet za cenę pozornych strat. Świadoma kobieta żyje po swojemu, chadza nie zawsze słusznymi ścieżkami. Uczy się wybierać to, co sprawia jej przyjemność, a nie to, co w danej chwili właściwe czy opłacalne. Kieruje się sercem, a nie rozumem. Wbrew wielu szkołom, że należy ufać doświadczeniu, a nie pragnieniom. Świadoma kobieta ufa swojej intuicji i szóstym zmysłem wie, co jest najlepsze dla niej i dla jej rodziny. Świadoma kobieta zachowuje się czasami nieobliczalnie, bardzo świadomie nieobliczalnie. Zaopatrzeni w naszą podlaską kiszkę ziemniaczaną i inne lokalne specjały zmierzamy ku granicy. Prawdziwe z nas podlasko-brukselskie słoiki! Moja kresowość to moja tożsamość. Mam ją we krwi. Nie smucę się tym, że opuszczam Polskę, za kilka dni będzie tak, jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżała. Spędzę z dala od najbliższych moje urodziny i Walentynki. Ale zanim to nastąpi, narobię im na zapas jedzenia, posłucham, poprzytulam, nadrobię stos zaległego prasowania. Zanim odwiozą mnie w pośpiechu na lotnisko, tchnę ducha w cztery ściany mego belgijskiego domu. Nieważny jest czas spędzony w podróży, nieważne zmęczenie i krótkie noce. Najważniejsze jest światło w ich oczach – to moje Walentynki. Trwają cały rok." * fragment książki: "Zaczarowana codzienność. Zeszyt 2" Wydawnictwo: "Od deski do deski" ** zamieszczone powyżej zdjęcia pochodzą z internetu, ze strony: www.pexels.com
0 Comments
Leave a Reply. |
La VioletteArchiwalne posty dostępne na starym blogu. Archives
September 2020
|