Oto kolejna recenzja moich zeszytów na blogu: Kocham Cię moje życie: http://kochamciemojezycie.blogspot.be/2017/04/36-37-2017-zaczarowana-codziennosc. Zapraszam.
0 Comments
Agnieszka Korzeniewska pochodzi z Siemiatycz, z których kilkanaście lat temu wyjechała do Belgii. Jest autorką książki „Zabiorę cię jesienią do Brukseli”, w której opisuje życie na emigracji. Dziś dzieli się z Halo Mazowieck tymi spostrzeżeniami.
Przebywa Pani na emigracji już kilka lat, co Panią skłoniło do wyjazdu? Moja emigracja miała charakter dwuetapowy. Wyjeżdzając po raz pierwszy, ponad 20 lat temu, miałam inne oczekiwania niż wtedy, gdy opuściłam kraj ponownie w 2004 roku. Oczywiście, wspólnym mianownikiem tych obu wyjazdów był czynnik ekonomiczny, ale oprócz niego były też inne powody. Jakie to były powody? Jako studenci, bardziej niż zarobić, pragnęliśmy przeżyć przygodę, pooddychać trochę „wielkim Zachodem”. Pamiętajmy, że obowiązywały nas jeszcze wtedy wizy i możliwość wyjazdu za berliński mur była nie lada przygodą. Lekki powiew „zagranicy” mieliśmy studiując w Trójmieście. Mieszkaliśmy w Sopocie nieopodal morza i właśnie Trójmiasto, Gdańsk jawił nam się takim oknem na świat. Marzyliśmy by wyjechać na trochę, posmakować nieznanego i wrócić do siebie. Mówiąc szczerze, nigdy nie zakładaliśmy, że zwiążemy nasz los z innym krajem niż Polska…
Ludzie identyfikowali się z bohaterami moich opowieści, oglądali Brukselę i Podlasie moimi oczyma, znajdowali między wierszami odpowiedzi na własne pytania bądź też z kubkiem porannej kawy po prostu miło spędzali czas, odrywając się od codziennych kłopotów. W końcu środowe i piątkowe wpisy stały się naszym wspólnym małym rytuałem.
Przy okazji zrozumiałam pewną zaskakującą rzecz. Zawsze myślałam, że piszę głownie dla siebie i to mi wystarcza, ale dopiero interakcja z czytelnikami uświadomiła mi, jak ważny dla piszącego jest odbiorca. Nie ulega wątpliwości, że pisanie samo w sobie jest dla mnie wielką przyjemnością, ale gdyby nie było czytelników, można by je było porównać do picia najlepszego szampana do lustra… O emigracji, trudnych powrotach, optymizmie i realizacji marzeń rozmawiam z Agnieszką Korzeniewską – autorką książek „Zabiorę Cię jesienią do Brukseli” i „W deszczu tańcz”.
OP. Decyzja o wyjeździe była świadomym wyborem czy koniecznością do której zmusiło życie? AK. Bardzo trudne pytanie na początek (śmiech). Bo tak jak w życiu nic nie jest czarne, ani białe, tak na moją decyzję o wyjeździe złożyło się wiele czynników. Mój pierwszy wyjazd w roku 1990 z moim chłopakiem nie był do końca świadomą decyzją. Świadomą – w sensie sprecyzowanych oczekiwań. Owszem, chcieliśmy polepszyć nasz byt, ale nie mieliśmy zbyt wygórowanych żądań i nie odczuwaliśmy poczucia gorszości z powodu braku pieniędzy w Polsce. Nie byliśmy wyjątkami, generalnie żyło się dość trudno. Nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z niedostatku. Byliśmy młodzi i na swój sposób szczęśliwi. Handlowaliśmy na bazarku w Gdańsku, gdzie studiowaliśmy, starymi ciuchami. Było to dla nas olbrzymią frajdą. Nie zapomnę euforii, która nam towarzyszyła, gdy za zarobione na szmatach pieniądze kupiliśmy nasz pierwszy czarno-biały przenośny telewizor. :) Mój chłopak chodził do stoczni czyścić statki. Jakoś się żyło. Jednak każdy człowiek ma naturalną tendencję do wzrostu w każdej dziedzinie i na każdym etapie życia. Gdy się ma dwadzieścia kilka lat to pragnienie jest bardzo silne i towarzyszy mu wielka niecierpliwość odkrywania, zachłanność świata i wiara, że jest się w stanie przenosić góry. Gdy pojawiła się możliwość wyjazdu do Belgii, skwapliwie z niej skorzystaliśmy. Potraktowaliśmy ten wyjazd jako wielką przygodę, która miała trwać tylko rok i przy okazji pozwoliłaby nam zarobić trochę pieniędzy. Podlasie skąd pochodzę, to piękna kraina, jednak jak mówi z goryczą jedna z bohaterek moich książek: „Tu tylko ryb zawsze było pod dostatkiem.” Tak. Chcieliśmy się stąd wyrwać by zakosztować świata.
A na moją pocztę zaczęły przychodzić maile z ostrzeżeniem, że pomimo dokładanych starań przez odpowiednie służby, mogą wystąpić trudności.
– I teraz mam tak po prostu opisać Agnieszkę? Oddać ją tak za darmo? A niech sobie każdy ciekawy pojedzie do Brukseli i sam się z nią spotka – złoszczę się w duchu. Zwykła zazdrość, ot co! |